przez iwek33 » Wt kwi 23, 2013 11:12
Znalazłam trochę czasu i posklejałam 6 rozdział
Była cicha spokojna noc. W małej wiosce Guelder większość mieszkańców już spała. Nie mieli oni pojęcia że ich spokój zostanie zakłócony. W lesie tuż obok wioski bandyci z północy rozbili obóz. Byli oni znani z napadów na małe osady. Z takich najazdów niewielu mieszkańców z zaatakowanych miasteczek uchodziło z życiem. Tej nocy bandyci zamierzali napaść właśnie na Guelder.
Nagle w wiosce dało się słyszeć tętent kopyt. Pewien mężczyzna, mieszkający w małym domku na skraju osady słysząc hałasy wyjrzał przez okno. To co zobaczył sprawiło, że serce zaczęło mu szybciej bić. Grupa uzbrojonych ludzi na koniach zbliżała się do miasteczka, a sądząc po bojowych okrzykach, nie mieli oni przyjaznych zamiarów. Mężczyzna szybko obudził żonę i syna.
- Izabella, zabierz Lancelota i uciekajcie. – powiedział nerwowo oglądając się w stronę okna, przez które widać już było łunę pożaru. To sąsiednie domy zajęły się ogniem podłożonym przez najeźdźców.
- A co z tobą Gareth? – zapytała zatrwożona kobieta.
- Zatrzymam ich, odwrócę ich uwagę, nie wiem. Błagam uciekajcie.
Spokój nocy został na dobre zakłócony. Ludzie wyrwani ze snu, w koszulach nocnych biegali w popłochu, próbując ratować swoje życie i dobytek. Niestety wieśniacy byli bezsilni wobec uzbrojonych i brutalnych bandytów, którzy byli głusi na jakiekolwiek błagania. Zabijali każdego, kto stanął im na drodze. Izabella tuląc do siebie małego synka była prawie na skraju wioski, kiedy usłyszała za sobą krzyk bólu męża. Odwróciła się i zobaczyła, jak bandyci mordują jej ukochanego. Ta chwila zwłoki wiele ją kosztowała. Jeden z najeźdźców zauważył ją i ruszył w jej stronę. Niewiele myśląc Izabella postawiła syna na ziemi i kucnęła przy nim.
- Lancelot, posłuchaj. Musisz teraz uciekać. Biegnij w stronę tamtych drzew, widzisz je? Schowaj się i nie wychodź, dopóki nie będzie bezpiecznie. Biegnij!
Mały chłopiec pomimo tego, że był oszołomiony tym co działo się wokół niego posłuchał matki i pobiegł we wskazanym kierunku. Już z ukrycia obserwował jak bandyci zabijają jego matkę i zabierają wszystko co nie zostało zniszczone lub spalone. Lancelot był przerażony. Nie ruszał się z ukrycia jeszcze długo po tym, jak usłyszał że bandyci wycofują się z wioski. W końcu odważył się wyjść, a to co zobaczył na zawsze wryło mu się w pamięć. Nie ocalał żaden dom, żadna zagroda. Wioska była kompletnie ogołocona, a na ulicach leżały martwe ciała mieszkańców. Chłopiec w gruzach swojego domu znalazł swój kocyk. Jedyną rzecz, która sprawiała, że czuł się bezpieczny. Lancelot okrył się kocem i zasnął po długich godzinach płaczu. Śpiącego chłopca znalazł mężczyzna, który nieopodal zbierał drewno na opał. Zaalarmowany dymem ruszył w stronę Guelder. Kiedy zobaczył pogorzelisko zaczął szukać ocalałych, jednak nie znalazł nikogo oprócz małego i zmarzniętego chłopca. Mężczyzna zaniósł dziecko do swojego domu i ułożył na ciepłym łóżku. Gdy Lancelot się obudził było już południe. Widząc przytulne wnętrze domu zapomniał o wydarzeniach z nocy i chciał pobiec do rodziców ale nigdzie ich nie mógł znaleźć. Nagle zalała go fala wspomnień ostatniej nocy. Lancelot zaczął płakać. W tym momencie do pokoju wszedł mężczyzna, który znalazł chłopca w lesie. Widząc przerażenie chłopca zaczął go uspokajać.
- Nie bój się. Już nic ci nie grozi. Nazywam się Alain. Znalazłem cię nad ranem samego w ruinach. Powiesz mi, jak się nazywasz?
Chłopiec przez moment patrzył na mężczyznę przestraszony. Nie wyglądał jak jeden ze złych ludzi, którzy zaatakowali w nocy
- Lancelot - odpowiedział roztrzęsionym głosem. Pomiędzy łkaniami chłopca Alain dowiedział się że wioskę w której mieszkał Lancelot napadli bandyci.
- Nie płacz, pomogę ci. Na pewno jesteś głodny, co?
Chłopiec nieśmiało pokiwał głową, Alain poszedł do kuchni po miskę owsianki.
- Jedz zanim wystygnie. – powiedział stawiając jedzenie na stole. Lancelot w ciszy zabrał się do jedzenia, a po jego policzkach pociekły świeże łzy.
Mężczyzna zamyślił się, nie miał pojęcia co powinien zrobić z chłopcem. Na pewno jego rodzice zginęli w ataku, nikt z wioski go nie przeżył. On sam nie znał się na wychowywaniu dzieci, nie miał też żony, która mogłaby mu pomóc. Wiedział jednak, że nie może zostawić tego chłopca bez opieki. Po chwili Alain zdał sobie sprawę, że Lancelot skończył jeść i wpatruje się w niego od jakiegoś czasu. W tamtej chwili serce mężczyzny zmiękło. Postanowił przygarnąć chłopca i wychować tak, jakby był jego synem. Nie chciał go jednak nigdy oszukiwać, kiedy nadejdzie odpowiedni czas opowie chłopcu jego historię. Mijały lata, Lancelot trochę podrósł i Alain udzielił chłopcu odpowiedzi na nurtujące go pytania dotyczące jego rodziny. Lancelot przypomniał sobie urywki wspomnień i tego, co czuł tamtej okropnej nocy. Przysiągł sobie, że cokolwiek będzie się działo już nigdy nie będzie bezradny wobec wroga. Od tamtej chwili każdego dnia cały swój wolny czas poświęcał na ćwiczenie walki mieczem za który, na początku, służył mu zwykły patyk. Miał nadzieję, że kiedyś będzie tak dobry w walce, że spełni się jego marzenie i dostąpi zaszczytu zostania rycerzem.
Teraz Lancelot był już dorosłym mężczyzną i zmierzał w stronę Camelotu. Wiedział, że to właśnie rycerze Uthera są najlepszymi w pięciu królestwach, i miał on nadzieję dołączyć do ich grona.
***
Artur stał na środku niezbyt szerokiego wąwozu, z dwóch stron otoczonego wysokimi skałami. Wokół księcia leżało kilka, martwych ciał rycerzy Camelotu oraz nieznajomych ludzi ubranych na czarno. Młody Pendragon rozglądał się dookoła, szukając czegoś wzrokiem. Nagle poczuł silny ból. Jego pierś przeszyła strzała z czarnym opierzeniem. Artur padł na kolana i ostatnimi siłami spojrzał w kierunku, z którego przyleciała. Jak przez mgłę zobaczył postać w czarnym długim płaszczu, która osiodławszy konia zniknęła pośród drzew. Kątem oka dostrzegł, że z drugiej strony nadbiegł zdyszany Merlin, a na jego twarzy malowała się bezgraniczna rozpacz...
-Nieeeee....
Morgana obudziła się gwałtownie i usiadła na łóżku, ciężko dysząc. Była przerażona tym, co zobaczyła. To znowu się wydarzyło. Miała kolejny z tych dziwnych snów. Ogromnie obawiała się tego, że może on stać się rzeczywistością. Przecież zawsze tak było z tymi snami. Co powinna zrobić? Ostrzec Artura? Ale przed czym dokładnie? Przed snem? Przecież on to zlekceważy i potraktuje jako żart. Czy w ogóle ktokolwiek ktoś jej uwierzy?
Jej rozmyślania przerwała Gwen, która weszła do pokoju trzymając na rękach kilka pięknych, jedwabnych szat należących do Morgany. Dziewczyna od razu spostrzegła, że z jej panią jest coś nie tak. Znała ją już od dawna i pomimo tylu różnic dzielących obie dziewczyny, łączyła je serdeczna przyjaźń.
-Co się stało, Milady?- zapytała łagodnie Gwen, siadając przy niej na łóżku i obejmując ja ramieniem. Domyślała się, że to mógł być kolejny koszmar, ale jeszcze nigdy nie widziała Morgany tak wystraszonej.
Wychowanka króla milczała. Nie była pewna, czy powinna mówić o tym, co zobaczyła. Nie chciała martwić dobrej dziewczyny. Sama spróbuje coś zrobić.
-Nic. To... To był tylko sen.- odpowiedziała drżącym głosem.
-Czy na pewno wszystko w porządku?- w oczach Gwen było widać tyle troski.
-Tak...- sama nie była pewna swej odpowiedzi.
-Czy mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?
-Nie, dziękuję Gwen. Teraz po prostu chciałabym pobyć trochę sama.- Irytowały już ją te wszystkie pytania. Za każdym razem było dokładnie tak samo. Tysiące pytań, na które Morgana zawsze udzielała tej samej odpowiedzi. - Możesz już iść.
-Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to będę w pobliżu- powiedziała Gwen i wyszła z komnaty, cicho zamknąwszy za sobą drzwi.
Gdy znalazła się w drugim pokoju westchnęła. Czuła wyraźnie, że Morganę coś dręczy i było jej trochę przykro, że ta znowu nic jej nie powiedziała. Czyżby jej nie ufała? Taka myśl przeszła jej przez głowę, ale dziewczyna szybko ją odrzuciła. Przecież Morgana zawsze była nieco zamknięta w sobie,
a nawet tajemnicza, ale odznaczała się także siłą, więc powinna sobie poradzić. Tak rozmyślając, Gwen powróciła do swoich codziennych obowiązków.
***
Merlin w pośpiechu włożył swoją zwykłą niebieską koszulę i czerwoną chustkę. Wybiegł ze swojego pokoju i od razu za drzwiami natknął się na Gajusza, którego o mało co nie strącił ze schodów.
-Merlin, co ty?.. zaczął lekko oburzony medyk.
-Przepraszam, ale muszę biec. Już i tak jestem spóźniony. Jeszcze chwila i Artur mnie zabije...
-Wcale mu się nie dziwię- rzekł Gajusz, patrząc surowym wzrokiem na rozczochrane włosy chłopaka i niedbale założoną chustkę.- Który to już raz w tygodniu?
-Gajuszu, więc nawet ty nie jesteś po mojej stronie?- powiedział młody czarodziej, chwytając ze stołu kromkę chleba.
-Nie, jeśli nie pozbierasz dla mnie ziół, które miały być na wczoraj, jeśli dobrze pamiętam i nie wyczyścisz wszystkich słoików po lekach, które miały być czyste dwa dni temu i...
-Niech Nadiya wreszcie coś zrobi- odparł lekko zirytowany Merlin. Zauważył, że ostatnimi czasy dziewczyna coraz częściej i dłużej przesiaduje w bibliotece. Bardzo chciał się dowiedzieć, co ona tam robi, ale sprytna dziewczyna zawsze go jakoś zbywała, a od tego jego ciekawość rosła jeszcze bardziej.
-Nie zrzucaj całej brudnej roboty na nią, Merlinie.
Chłopak westchnął i powiedział zrezygnowanym tonem:
- No dobrze, zrobię to, ale...
Przerwał mu głośny okrzyk.
-MERLIN!!!
-...jeśli wrócę żywy- dokończył i wybiegł zakładając na siebie brązową kurtkę.
Gajusz tylko bezradnie pokręcił głową.
Merlin zatrzymał się na sekundę przed drzwiami pokoju księcia. Wziął głęboki wdech i świadomy tego, co go może tam czekać, wszedł do środka.
Artur stał na środku komnaty z rękami skrzyżowanymi na piersiach, a na jego twarzy malowała się wyraźna irytacja. Merlin ze zdziwieniem zauważył, że książę jest już ubrany, a na stole leży gotowa do założenia zbroja. Niestety reszta pokoju nie prezentowała się zbyt dobrze. Szczególnie łóżko, które
wyglądało, jakby przebiegło po nim stado koni.
Artur opanował się i z kamienną twarzą zaczął spokojnie przechadzać się po komnacie, jakby nad czymś rozmyślał. Wydawało się, że w ogóle nie zauważa stojącego przed nim sługi. Nagle jednak zatrzymał się przed Merlinem i powiedział:
-Czy mógłbyś mi wytłumaczyć, CO się z tobą dzieje i dlaczego ZNOWU się spóźniłeś?
Merlin zrobił zakłopotaną minę, a książę kontynuował:
-Bo nie mogę zrozumieć, jak...
-Jak przyjemne i beztroskie jest życie sługi? Nie martw się, wszyscy nie mogą być szybcy na rozum. Może kiedyś…
-Zamilcz, bo jeszcze słowo i przypomnisz sobie, jak smakują tegoroczne Camelockie pomidory. A teraz chcę ci dać do zrozumienia, że jeśli jeszcze raz się takie coś powtórzy, to pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś.
-Już żałuję- powiedział Merlin patrząc wymownie na łóżko księcia.
Artur zmierzył go ironicznym spojrzeniem, ale zaraz przybrał na twarz słodki uśmiech. Merlin sam nie wiedział co jest gorsze, wściekłe spojrzenie, czy ten podejrzany uśmiech.
-A wiec, mój drogi Merlinie, czyżbyś wspominał coś o przyjemnym życiu? Bo mam dla ciebie małą nagrodę w postaci wyczyszczenie wszystkich moich butów, zbroi, posprzątania pokoi i zrobienia porządku w stajni.
-Już wczoraj zostałem nagrodzony, więc może dzisiaj...
-Masz rację, jestem niesprawiedliwy. Dzisiaj należy ci się podwójna nagroda. Wypierzesz moje rzeczy i jeżeli jeszcze raz znajdę jakieś gacie w złym kolorze, masz gwarantowany tydzień w dybach. Aha, i w południe jedziemy na polowanie, więc do tego czasu wszystko ma lśnić.
Poklepawszy Merlina po ramieniu, wyszedł, zostawiając biednego sługę samego w zabałaganionym pokoju.
***
Ten dzień był wyjątkowo gorący. Powietrze jakby stało w miejscu i miało się dziwne wrażenie, że jest ono nienaturalnie ciężkie i lepkie. Ulice Camelotu, zazwyczaj zatłoczone, teraz wyglądały zupełnie inaczej. Tłum ludzi był wyraźnie mniejszy i jakby zaspany. Wszyscy, którzy mieli taką możliwość, zostawali w swoich domach, gdzie panował przyjemny chłód. Tylko ci, którzy naprawdę musieli, wymykali się niechętnie z zamiarem szybkiego powrotu.
W tym czasie Nadiya siedziała przy oknie w bibliotece i z głową oparta na ręce tempo wpatrywała się w pożółkłą od starości stronę wielkiej, grubej księgi opisującej genealogię znaczniejszych rodów Camelotu. Dziewczyna ciężko westchnęła i zamknęła książkę. Była już tym wszystkim zmęczona. Jej poszukiwania nie dały na razie żadnego rezultatu. Żadnego. Nie trafiła nawet na najmniejszy ślad... Gdy przybyła do Camelotu, zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo znaleźć informacje o swoim pochodzeniu i rodzinie, bo przecież minęło tyle lat i wszystko się zmieniło, ale nie przypuszczała, że utkwi w miejscu już na samym początku.
Nadiya wstała i przeszła się pomiędzy wysokimi regałami. Znajdowało się tam tyle książek! Może na stronach jednej z nich znajdzie odpowiedź? Nagle jej wzrok przykuła ilustracja okładki jednej książki, którą już kiedyś usiłowała przeczytać. Rysunek przedstawiał potężne drzewo z głębokimi korzeniami.
W tym momencie przyszedł jej na myśl Gajusz, który mieszkał w Camelocie od tak dawna. On mógłby coś wiedzieć albo naprowadzić ją na jakiś ślad, przecież miał kontakt z tyloma ludźmi. Niestety, nawet jeśli medyk wiedział coś o jej pochodzeniu, na razie nie dawał nic po sobie poznać. "Trzeba go będzie jakoś sprytnie wypytać. Ale z Gajuszem nie będzie łatwo, on ma głowę na karku..." - pomyślała Nadiya. Tylko trzeba to zrobić w takiej chwili, kiedy w pobliżu nie będzie się kręcił ten wścibski Merlin. Wiedziała, że już od jakiegoś czasu pilnie się jej przygląda. Może ją o coś podejrzewa? "Ale co go to interesuje, co ja robię? Nie jego sprawa!"-pomyślała dziewczyna, ale w głębi serca poczuła lekkie ukłucie żalu. Poczuła, że jednak chciałaby mieć takiego przyjaciela, jak Merlin. Na pewno by jej pomógł i zrozumiał, ale... Dziewczyna znowu westchnęła, postanawiając już więcej o tym nie myśleć i szybkim krokiem wyszła z biblioteki. Szła pustymi korytarzami, rozmyślając o swoich poszukiwaniach i planach związanych z podpytaniem Gajusza. Przechodząc obok komnaty Artura usłyszała w środku poirytowane głosy księcia i wychowanki króla. Wiedziona ciekawością zatrzymała się pod drzwiami, żeby dowiedzieć się o co poszło parze dwojga bardzo upartych ludzi.
-Ale czego ty właściwie chcesz ode mnie, Morgano?- Artur na pewno nie był w dobrym nastroju.
-Chcę, żebyś był ostrożny i nie wyjeżdżał w najbliższym czasie z Camelotu. Zaufaj mi, proszę...
-Jak mam ci ufać, skoro ty nawet nie chcesz powiedzieć, o co ci chodzi. Uważasz mnie za dziecko, czy co?
Było słychać, jak Morgana głośno westchnęła, a stojąca za drzwiami Nadiya wyobraziła sobie, jak wymownie przewróciła oczyma.
-Po prostu... mam złe przeczucie. Arturze, nie jedź dzisiaj na żadne polowanie, zostań lepiej w zamku.
-Ach, ty i twoje złe przeczucia. Morgano, nie będziesz mówić mi, co mam robić.
-Czy ty zawsze musisz wiedzieć wszystko najlepiej?!
"Morgana jest już nieźle wkurzona"- pomyślała Nadiya.
-Jeśli chciałaś mnie zatrzymać przy sobie, jak mniemam, trzeba było wymyślić coś lepszego, niż jakieś tam przeczucia. Powiedz wprost, że ci się podobam...
-Taki zarozumiały i arogancki burak miałby mi się podobać? Niedoczekanie twoje!
Nadiya ledwo zdążyła odskoczyć od drzwi, zanim te otworzyły się gwałtownie i wybiegła z nich wściekła Morgana, która nie zauważyła nawet dziewczyny, która z niepewną miną stała oparta o ścianę. Milady szybkim krokiem podążyła do swoich pokoi, a gdy zniknęła za zakrętem jeszcze przez chwilę było słychać oddalający się odgłos jej butów na obcasach. Gdy znowu zapanowała cisza, Nadiya odetchnęła z ulgą i przez malutką szparkę zajrzała do komnaty księcia. Ten stał przed lustrem, dumnie wypinając pierś i wpatrując się w swoje odbicie.
-Chyba naprawdę jej się podobam skoro tak zareagowała- pomyślał na głos Artur, a Nadiya, nie mogąc powstrzymać śmiechu, szybko oddaliła się.
Nie chciała podpaść Arturowi, gdyż wiedziała, że książę nieźle potrafi uprzykrzyć życie…
***
Był wczesny ranek Merlin szedł do stajni po konia dla Artura, znowu musiał jechać z nim na polowanie nienawidził tego. W ogóle nie rozumiał, jak zabijanie niewinnych stworzeń może sprawiać komuś tyle radości. Merlin musiał się spieszyć i tak był już spóźniony, a nawet nie zdążył zjeść porządnego śniadania. Gdy tylko czarodziej wyszedł z zamku na dziedzińcu już czekał na niego Artur z paroma rycerzami.
- No nareszcie, gdzie ty się podziewałeś? - Artur zaczął wypytywać sługę o przyczynę jego spóźnienia, jednak Merlin nie miał najmniejszej ochoty tłumaczyć się swojemu panu.
- Gdybyś musiał sam się ubrać i przygotować na polowanie to pewnie na ciebie musielibyśmy czekać.
Rycerze wybuchnęli śmiechem jednak, gdy zobaczyli wściekłe spojrzenie Artura natychmiast umilkli. Całą tą scenę z okna obserwowała Lady Morgana wciąż pamiętała swój ostatni sen w którym Artur zginął od strzały mężczyzny w czarnej pelerynie. Żałowała, że nie udało jej się przekonać Artura, by nie opuszczał zamku.
Po kilku godzinach jazdy na koniu po lesie Merlin miał dosyć, jednak nie zanosiło się na to, żeby książę miał ochotę zawrócić, wiedział, jak bardzo jego sługa nie lubi polowań i miał ochotę zemścić się za poranne ośmieszenie go przed rycerzami. W końcu dotarli do wąwozu z dwóch stron otoczonego wysokimi skałami. Nikt nie zauważył, że pomiędzy skałami ukryło się kilku mężczyzn ubranych w czarne peleryny, aby nie było ich widać w cieniu skał. Nagle Merlin usłyszał świst strzał i zobaczył, jak kilku rycerzy pada martwych zaczął szukać wzrokiem napastników, ale nigdzie nie mógł ich dostrzec. Razem z Arturem i kilkoma ocalałymi rycerzami ukryli się w niewielkiej grocie między skałami. Byli w pułapce nie mogli wyjść, bo zostaliby dostrzeżeni i zabici.
Na szczęście niedaleko wąwozu przejeżdżał Lancelot, który zmierzał do Camelotu. Zauważył on martwe ciała rycerzy i postanowił pojechać górą wąwozu, żeby nie wpaść w pułapkę. Mężczyzna jechał powoli i rozglądał się za ludźmi, którzy zabili rycerzy w dole, nagle mężczyźni w czarnych pelerynach wyszli z kryjówek wyglądało to, jakby wychodzili z wnętrza skał.
- Rzuć broń, a pozwolimy ci odejść.- powiedział najstarszy z mężczyzn prawdopodobnie był on dowódcą tej bandy.
- Ja rzucę broń, a wy mnie zastrzelicie, gdy będę odchodził- nie zamierzam dać się zabić w taki sposób.
- Nie mów, że chcesz z nami walczyć. Nie wyglądasz na takiego co zna się na walce i jesteś tutaj zupełnie sam.
- Zaryzykuję- to mówiąc wyciągnął miecz, który kupił nie dawno od kupca w małym miasteczku. I zaatakował.
Odgłosy walki niosły się echem po całym wąwozie, lecz nie trwały zbyt długo. Po chwili dało się usłyszeć tętent kopyt w wąwozie Lancelot zawrócił, bo chciał sprawdzić, czy atak w wąwozie ktoś przeżył i, czy nie potrzebuje pomocy. Niestety rycerze zginęli od strzał po godle na pelerynie jednego z nich mężczyzna rozpoznał rycerza Camelotu.
Gdy odgłosy ucichły jeden z rycerzy wyszedł z jaskini, zobaczył mężczyznę nie wyglądał na bandytę poza tym był sam zawołał więc resztę. Artur od razu podszedł do mężczyzny
- Kim jesteś?
- Nazywam się Lancelot. Przejeżdżałem górą wąwozu, gdy napadli mnie ci bandyci, zawróciłem, żeby sprawdzić czy ktoś żyje.
- Sam pokonałeś tych bandytów?
- Tak.
- Nie wyglądasz na rycerza. Ale zawdzięczamy ci życie co mógłbym dla ciebie zrobić?
- Raczej nie możesz mi pomóc, zawsze chciałem zostać rycerzem Camelotu właśnie po to tam zmierzam.
- Postaram się żeby twoje marzenie się spełniło.
- Jak możesz tak mówić?
- Ponieważ jestem Artur Pendragon książę Camelotu.
Lancelot dopiero teraz zauważył resztę rycerzy i godła na ich pelerynach teraz jego nadzieja na spełnienia marzenia jeszcze bardziej wzrosła.
- Pojedź z nami do Camelotu wstawię się za ciebie u króla.
- Tak panie. Dziękuje.
Reszta drogi do Camelotu przebiegła spokojnie. Artura dręczyła, jednak myśl, że Lancelot nie spełni swojego marzenia w końcu nie był szlachcicem, a tego wymagało prawo.
***
-Powinieneś z nim porozmawiać.
Merlin siedział z Lancelotem za stołem, na którym leżały resztki kolacji. Był już wieczór, a po długim dniu wypełnionym ciężką pracą, przyjaciele czuli się naprawdę wyczerpani.
Minął już prawie tydzień od niefortunnego polowania. Od tego czasu Merlin zdążył się już dobrze zaprzyjaźnić z Lancelotem. Wiedział również, jakie było największe marzenie szlachetnego młodzieńca. Bardzo chciał mu pomóc w jego realizacji, tak jak Lancelot pomagał jemu z codziennych obowiązkach. Jakby nie on, Artur bez mrugnięcia okiem załatwił by swojemu słudze pobyt w dybach. Merlin był bardzo wdzięczny za to. Uważał, że już czas, żeby poważnie porozmawiać z Lancelotem, dlatego zaczął tę rozmowę…
Lancelot jakby ocknął się z zadumy:
- Masz na myśli Artura?
Merlin twierdząco skinął głową.
- O czym miałbym z nim mówić?- znowu zapytał Lancelot. Wyglądał na lekko zdziwionego, ale Merlin czuł, że młodzieniec tylko udaje, że tak naprawdę bardzo chce o tym porozmawiać, jednak coś go powstrzymuje.
- Przecież wiesz. O tym, że chciałbyś zostać rycerzem.
- To niemożliwe.
- Dlaczego? Potrafisz świetnie walczyć, jesteś odważny, szlachetny, pomogłeś uratować Arturowi życie….
-Merlinie, to wszystko się nie liczy, jeśli nie ma się szlacheckiego pochodzenia. Takie jest Rawo Camelotu, którego się przestrzega. I ty o tym dobrze wiesz.- głos Lancelota brzmiał szorstko. W jego oczach można było dostrzec zawód i rozczarowanie, które tak bardzo starał się ukryć.
-A jeśli jest ono niesprawiedliwe?- prawie krzyknął Merlin, bynajmniej nie zamierzając się poddać.
- Niestety nie możemy go zmienić- powiedział Lancelot, wstając od stołu. Udał się do swojej tymczasowej sypialni, kończąc na tym rozmowę.
Merlin został sam. Nie było Gajusza, którego wezwano gdzieś do dolnego miasta w jakiejś pilnej sprawie, a Nadiya jeszcze nie wróciła. „Pewnie znowu gdzieś się włóczy”- pomyślał Merlin. Był bardzo rozczarowany postawą Lancelota. Irytowało go to, że tak łatwo się poddał, że nie walczy o to, co mu się należy. No bo co z tego, że nie szlacheckiego pochodzenia i wychował się na wsi wśród prostych ludzi, jeśli ma wszystko inne, czym powinien odznaczać się dobry rycerz. „Ale kogo to obchodzi?”- pomyślał gorzko młody czarodziej. W jego mniemaniu Lancelot zasługiwał na to, żeby zostać rycerzem. Bardziej niż ktokolwiek…
Merlin westchnął ciężko i podszedł do okna. Wpatrywał się w ciemność, rozmyślając o tym wszystkim, co dzisiaj usłyszał od Lancelota. Coś się w nim zmieniło… Przecież gdy się poznali, był taki zdecydowany w dążeniu do swego celu. Co się z nim stało?.. Merlin nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale już wiedział, że jeśli Lancelot nic nie zrobi, trzeba będzie wziąć sprawy w swoje ręce. Sam porozmawia z Arturem. Właściwie to powinien zrobić to już dawno, od razu POM polowaniu, zanim Artur zapomni o tym, co zrobił dla niego młodzieniec. „Tak to już jest z tymi ważniakami- pomyślał Merlin.- Mają dość krótką pamięć do dobrych rzeczy, za to wpadki mogą wypominać codziennie.” Jednak Artura można będzie przekonać. Merlin znał go już dość długo i wiedział, że pomimo całej gburowatości, arogancji i pewności siebie, książę ma dobre serce, które buntuje się, gdy widzi jakąś niesprawiedliwość. „Oprócz tej, oczywiście, która mnie dotyka”- dodał w myślach i z lekkim uśmiechem pokręcił głową. Po chwili ponownie westchnął. Przecież był jeszcze Uther. Nieugięty i uparty. Jego nic nie przekona… Ale jeśli by o niczym nie wiedział…
- Coś się stało, Merlinie? Wyglądasz na bardzo przygnębionego.- Jego myśli przerwał głos Nadii, która niepostrzeżenie weszła do pokoju.
Merlin z rozdrażnieniem pokręcił głową. Jeszcze tego tylko brakowało, żeby ona się wtrąciła! Pewnie przyszła się pośmiać… Chłopak powoli zaczął odwracać się od okna, w myślach układając sobie wystarczająco ciętą odpowiedź, żeby pozbyć się dziewczyny.
- Ty pewnie…- zaczął najbardziej zjadliwym tonem, na jaki było stać, ale niespodziewanie nawet dla siebie, przerwał na widok dziewczyny.
Stała oparta za stół, z głową lekko pochyloną na bok i z delikatnym uśmiechem wpatrywała się w niego. W jej stalowoszarych oczach nie było tych charakterystycznych złośliwych iskierek, tylko coś innego. Coś, czego Merlin nie potrafił określić.
Chłopak stał, próbując znaleźć jakąś odpowiedź na jej pytanie, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał się jej zwierzać, nie była jego przyjaciółką. Była po prostu… Nie wiedział, jak ją nazwać, po prostu była…
- Yyy, nic się nie stało- powiedział w końcu.
Nadiya spojrzała uważnie na Merlina, a potem w kierunku drzwi, za którymi zniknął niedawno jego przyjaciel.
- Chodzi o Lancelota, prawda?- spytała przyciszonym głosem, jakby w obawie, że ten, o kim mówi, może ja usłyszeć.- Przez ostatnie dwa dni wygladał na bardzo przygnębionego, jak ty teraz.
- Masz rację- przyznał Merlin po chwili milczenia.- Nie jest z nim dobrze. Po prostu jego marzenia legły w gruzach.
- I nie da się nic zrobić?- zapytała z przejęciem Nadiya. Ona również zaprzyjaźniła się z Lancelotem i szczerze go lubiła. Dlatego tak wielką przykrość sprawiał jej widok młodzieńca pogrążonego w smutku.
- Najwidoczniej nic- odpowiedział Merlin.- Prawa nie można zmienić
- Można- powiedziała cicho- jeśli nie będzie Uthera…
- czy ty sugerujesz, żeby pozbyć się króla?- zapytał szeptem zdziwiony Merlin. Nigdy nie podejrzewał Nadii o takie zamiary. Zmierzył ją podejrzliwie wzrokiem. Nie wyglądała na zdolną do takiego czynu. Chociaż… kto wie, co za pomysł może zrodzić się w jej głowie.
- Och, weź przestań!- Nadiya wróciła do swojego normalnego tonu i przewróciła oczami.- Oczywiście, ze nie zamierzam nic takiego zrobić. Miałam na myśli to, że Uther nie będzie panować wiecznie, więc dla Lancelota jest jeszcze nadzieja. Jak będzie nowy król, wszystko może się zmienić. Trzeba tylko cierpliwie poczek… Merlinie, na gacie Artura, nie patrz TAK na mnie!
Merlin nadal wpatrywał się w dziewczynę, tylko teraz na jego twarzy zamiast uprzedniego zdziwienia, można było wyczytać ironię.
-Taaak… Doprawdy genialne- powiedział- Ale nie wzięłaś pod uwagę jednego faktu- Uther jest w świetnej formie i jeszcze trochę potrzyma, tak, że zdążymy posiwieć…
- Ha, ha, ha- bardzo śmieszne- skwitowała Nadiya, zmierzywszy chłopaka bardzo nieprzychylnym wzrokiem. A po chwili dodała: Cóż więc zamierzasz? Ale tak na poważnie.
Merlin zastanowił się. Jedynym sensownym wyjściem była rozmowa z Arturem. Przecież w drodze powrotnej z polowania, obiecał sobie, że to zrobi. I dotrzyma słowa.
-Pogadam jutro z Arturem. Może…
- Chyba nie wierzysz w cuda?- przerwała mu brutalnie dziewczyna.
- Nie, ale jestem to winien Lancelotowi. A teraz dobranoc, bo jutro czeka mnie ciężki dzień z Jego Wysokością- powiedział Merlin i nie czekając na odpowiedź pokierował się w stronę drzwi, by za chwilę za nimi zniknąć.
Nadiya wciąż stała w pokoju i wpatrując się w migoczący płomień świecy, myślała…Z całego serca chciała, żeby Merlinowi się udało, ale miała świadomość, że szanse są naprawdę małe. Dziewczyna westchnęła, podeszłą do stolika i zdmuchnęła świecę, a pokój opanowała głęboka ciemność.
***
Lancelota obudziły rozdrażnione głosy dochodzące z drugiego pokoju, który służył za kuchnię, jadalnie, a także laboratorium Gajusza.
- Weź się strać!
- Zapomnij o tym!
- Merlinie, czy mógłbyś?...
- Nawet o tym nie myśl, Gajuszu!
- Nadio, może ty…
- W życiu!
To był zwykły poranek w mieszkaniu dworskiego medyka. Lancelot już przyzwyczaił się do tego, że dwoje młodych ludzi nie potrafi w niczym dojść do zgody. Młodzieniec otworzył oczy i spojrzał w stronę okna. Promienie wschodzącego słońca oświetliły mu twarz. Zamknął znowu oczy. Nie chciał jeszcze wstawać. Jeszcze nie teraz… Miał taki przyjemny sen. Tylko o czym? Co to mogło być? Lancelot wytężył pamięć. Powoli w jego świadomości zaczął powstawać pewien obraz. Zobaczył rycerzy w zbrojach z kolorowymi tarczami. Jak na turnieju… Przypomniał sobie siebie siedzącego na koniu. Mknął coraz szybciej i szybciej… Przeciwnik był już blisko… Z każdą sekunda coraz bliżej.. Jeszcze trochę… Kopia do przodu i … padł od ciosu zadanego przez Lancelota. Zwycięzca podniósł przyłbicę i rozejrzał się dookoła. Wszyscy bili brawa i wykrzykiwali jego imię. Ale on patrzył tylko na piękną kobietę o ciemnych włosach i oczach. Nie pamiętał dokładnie rysów jej twarzy. Tylko oczy utkwiły mu w pamięci.
„Dosyć już tych marzeń”- pomyślał Lancelot-„ bo zaczynam się zachowywać jak dziewczyna…” Niechętnie wstał z łóżka i przeciągnął się. I zaraz przypomniał sobie, że obiecał pomóc Merlinowi w czyszczeniu stajni. Ubrał się szybko i pokierował w miejsce, gdzie zamierzał zastać przyjaciela.
Jednak wbrew jego przewidywaniom, nie było go w stajni. Konie stały sobie tam spokojnie, wyczyszczone i nakarmione. „Przecież jedna osoba nie zdążyłaby tego zrobić, chyba że ktoś inny mu pomógł. Ale Lancelot szybko odrzucił tą możliwość. To było mało prawdopodobne, żeby ta rudna robota przypadła komuś innemu. Pewien domysł zaświtał w głowie Lancelota. Już dawno podejrzewał, że Merlin nie jest zwykłym sługą. Przecież wszystkie te dziwne rzeczy, których był świadkiem i których nie potrafił sobie wytłumaczyć- tajemnicze wyzdrowienie Artura, błyskawicznie wyczyszczone stajnie, miecz ni stąd, ni zowąd wylatujący z dłoni księcia, przewrócony dzbanek, z którego nie wylała się ani kropla wody. I za każdym razem to dotyczyło Merlin albo był on w pobliżu… Wyjaśnienie mogło być tylko jedno. Magia…
Lancelot poszedł do zamku na poszukiwania Merlina. Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć mu o tym, że zna jego sekret, czy poczekać, aż chłopak sam się ujawni. Może lepiej by było, gdyby upewnił się, że to prawda, zanim coś zrobi…
Niespodziewanie drzwi, obok których przechodził otworzyły się. Lancelot nie zdążył odskoczyć i zderzył się ze służącą, niosącą wielki kosz z bielizną. Dziewczyna wypuściła go, a rzeczy rozsypały się po podłodze.
- Najmocniej przepraszam- zaczęła i nie spojrzawszy nawet na młodzieńca, zabrała się za zbieranie rozrzuconych ubrań.
Lancelot nie myśląc długo, ukląkł przy niej, by pomóc opanować powstały bałagan.
- Ależ nie trzeba… Poradzę sobie…- powiedziała dziewczyna, nieśmiało spoglądając na klęczącego obok młodzieńca. Niespodziewana się, że że okaże się taki pomocny. Większość na jego miejscu pewnie po prostu poszłaby sobie, zostawiając ją samą.
Ale on najwidoczniej był inny. Ukradkiem spostrzegła, że jest to dobrze zbudowany mężczyzna z dłuższymi ciemnymi włosami o ciepłym spojrzeniu ciemnobrązowych oczu. Widziała go już w towarzystwie Merlina i słyszała krążące plotki, jednak jak dotąd nie miała okazji go spotkać.
- Czyżby taka mała pomoc nie była tu mile widziana?- zapytał z uśmiechem.
- Tak… to znaczy nie… Eee, to bardzo miło z twojej strony, po prostu ja nie… nie spodziewałam się tego po tobie.- służąca najwyraźniej była bardzo zakłopotana.
- Czyżbym wyglądał aż na takiego gbura?
- Nie, nie!- zaprzeczyła gwałtownie.- Nie zrozum mnie źle, ja miałam na myśli to, że nie wszyscy są tacy… hm… uczynni.
- To komplement?- zapytał młodzieniec wyraźnie zadowolony, ale na widok jej zakłopotania i rumieńców, które gęsto pokryły policzki dziewczyny, dodał: -To był żart, oczywiście.
Służka uśmiechnęła się i wstała, gdyż wszystko, co miało znajdować się w koszu, już od dłuższego czasu tam było.
- Bardzo dziękuję za pomoc- powiedziała. – Jestem ci bardzo wdzięczna.
- Naprawdę nie ma za co- odpowiedział Lancelot i spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Teraz w świetle wpadającym przez okno, jej twarz wydała mu się znajoma. Szczególnie oczy…
- Czy nie spotkaliśmy się już wcześniej?- zapytał ją poważnie.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie i powiedziała z uśmiechem:
- Nie, nie wydaje mi się. Na pewno bym zapamiętała…
- W takim razie pozwól, ze się przedstawię. Jestem Lancelot- powiedział z lekkim ukłonem.
- A ja Gueniver, ale ludzie nazywają mnie po prostu Gwen- odpowiedziała.- Miło cię poznać, Lancelocie, ale obowiązki mnie wzywają. Do zobaczenia.
Gwen podniosła swój kosz i poszła wzdłuż korytarza.
Lancelot obserwował ją, jak szła, a gdy zniknęła za zakrętem, oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy.
- Gwen…- wyszeptał, doznając jakiegoś nieznanego dotąd uczucia radości.- Do zobaczenia…
Stał jeszcze chwilę, obiecując sobie w duchu, że spotka się jeszcze z tą dziewczyną, która zrobiła na nim aż takie wrażenie. Teraz uda się na dalsze poszukiwania Merlina…