Fragmenty

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Pn gru 24, 2012 11:36

Fakt :P A w tym rozdziale trzeba już zamieścić, jak Merlin ratuje dupę Artura i używa magii, gdy ten traci przytomność :D Albo wiąże buta!! :D
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Postprzez » Pn gru 24, 2012 11:36

 

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » Pn gru 24, 2012 13:43

No i epickie kłótnie między Arturem i Merlinem oraz Merlinem, a Nadiyą XD (Biedny Merlin...)
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez ourfarewall » Cz gru 27, 2012 08:22

Agga napisał(a):Fakt :P A w tym rozdziale trzeba już zamieścić, jak Merlin ratuje dupę Artura i używa magii, gdy ten traci przytomność :D Albo wiąże buta!! :D

* bez sznurowadeł :D
ourfarewall
 
Posty: 96
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 20:39

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Cz gru 27, 2012 12:25

Dobra, a więc to wymyśliłam :D
- MERLIN!!
Poranek w Camelocie zaczął się bardzo zwyczajnie. Służba krzątała się po kuchni, rycerze wyjeżdżali na poranny patrol, a po zamku dały się słyszeć potępieńcze wrzaski Artura. Młody czarodziej już się do nich przyzwyczaił. Pewnie znowu chodziło mu o jakiś drobiazg, na przykład śniadanie. Tak, Merlin znowu był spóźniony. Zaspał. Po prostu nie był przyzwyczajony do takiej pory wstawania. W Ealdorze mógł spać dłużej. Poza tym, wczoraj do późnej nocy prał brudne gacie Artura, nikt normalny po takim traumatycznym przeżyciu by nie zasnął od razu. Już wyobrażał sobie, jak Artur chodzi po komnacie, niczym wygłodniały lew w klatce.
- Eh, raz hipogryfowi wio! – westchnął Merlin i wszedł do komnaty księcia. - Tak, wiem. Spóźniłem się, nie dostałeś śniadania, jestem idiotą, zaraz we mnie czymś rzucisz, tylko błagam nie dzbankiem, bo wino ciężko później doprać.
Postawił talerz z jedzeniem na stole i dopiero wtedy popatrzył na Artura, który trzymał w ręku jakąś różową szmatkę. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Co? Przecież masz już jedzenie.
- Co to ma być? – to powiedziawszy Artur wyciągnął w stronę sługi tajemniczy materiał.
- Eee, szmatka? Nie? To może jakiś prezent? Dla Lady Morgany?
- Dla Morgany, świetnie.
- Skoro świetnie, to ja nie wiem o co ci chodzi.
- O to mi chodzi! – pomachał różowym skrawkiem – bo to nie jest szmatka, ani prezent dla Morgany, tylko moje gacie!
- Twoje… - Merlin z trudem stłumił śmiech – gacie?
- Tak, moje gacie! – Twarz Artura zaczęła kolorem przypominać owe gacie.
- Nie wiedziałem, że gustujesz w takich…
- Nie gustuję! Wczoraj były białe.
- No, w magiczny sposób nie zmieniły koloru, bo magia jest zakazana.
- To twoja sprawka.
Merlina oblał zimny pot. Czy Artur wiedział o jego magii? Nie, nie mógł. Ale przecież…
- Robiłeś wczoraj pranie, tak?
Uff, nie wie. Ale w sumie czego się można było spodziewać? Przecież to Artur.
- Jak mógłbym zapomnieć? Siedziałem nad tym pół nocy…
- Wyprałeś moje białe rzeczy z czerwoną szatą, tak?
Ups. Merlin zrozumiał o co chodziło Arturowi. Faktycznie mogło tak być, a raczej musiało. To oznaczało, że wszystkie białe ubrania księcia, koszule i inne rzeczy są… Młody czarodziej wybuchnął śmiechem, co bardzo zirytowało Artura. On tutaj przeżywa dramat, a ten idiota się śmieje!
- Na twoim miejscu nie byłoby mi tak wesoło.
- Przecież i tak jak to założysz, to nikt nic nie zauważy. Chyba, że masz zamiar latać po zamku w samych majtkach, czego na trzeźwo zazwyczaj nie robisz, a do tawerny po tamtym... wypadku iść ci nie wolno.
Głośny śmiech Merlina ponownie rozbrzmiał po komnacie, a twarz Artura teraz zaczęła wyglądać bardziej jak pomidor. Zawsze tak było, kiedy Merlin wspominał o pewnym incydencie, który miał miejsce jeszcze przed przybyciem czarodzieja do Camelotu.
- Jeśli ci życie miłe to zejdziesz mi z oczu. TERAZ.
Merlin wycofał się z pomieszczenia i znowu wybuchnął śmiechem. Oj już on nie da zapomnieć Arturowi o tym, że ten ma na sobie różową bieliznę.

Mam opisać ten incydent?
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez iwek33 » Cz gru 27, 2012 19:46

Pewnie ze opisz dawno się ta nie uśmiałam to było genialne :D
iwek33
 
Posty: 63
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 19:43

Re: Fragmenty

Postprzez Eurora » Cz gru 27, 2012 20:08

Ta scena wyszła ci na prawdę świetnie! :D
Eurora
 
Posty: 7
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:49

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » Pt gru 28, 2012 00:45

Mój fragment należy do 5 rozdziału, ale jest trochę później niż ten Aggi :D Scena ma miejsce tuż po kłótni z Nadiyi z Merlinem (tej sceny jeszcze nie mamy, ale niedługo będzie).

Nadiya szybko przemierzała kolejne korytarze zamku. Była wściekła. „Jak on w ogóle śmie mi mówić, co mam robić?! Jak ja go nie cierpię! Gdyby tylko wiedział, co potrafię, wtedy nigdy nie odważyłby się mi czegoś zabraniać!”. Po raz kolejny przeklęła w myślach Merlina. „Za kogo on się uważa? Mam nadzieję, że ten hipogryf kopnie go w rzyć!”. Nadiya przystanęła i zaczęła się rozglądać dookoła, aby ustalić, w której części zamku się znalazła. Złoszcząc się na chłopaka, nie zauważyła, że doszła w okolice biblioteki. Nagle do głowy wpadł jej pewien pomysł. Nie wiele myśląc otworzyła stare, dębowe drzwi. Gdy tylko weszła zaparło jej dech w piersiach. Pomieszczenie było ogromne i niemal w całości wypełnione księgami. Idąc pomiędzy licznymi regałami, uginającymi się pod ciężarem woluminów, szukała Sir Geoffreya, opiekuna biblioteki, o którym mówił jej Gajusz. Znalezienie go było łatwe, gdyż mężczyzna uciął sobie drzemkę, a jego chrapanie było słychać w całym pomieszczeniu. Kierując się owymi odgłosami, po krótkiej chwili odnalazła go, śpiącego w swoim fotelu przy biurku zawalonym niezliczoną ilością ksiąg i papierów. Mężczyzna był mniej więcej w wieku Gajusza, ale znacznie od niego grubszy. Był całkowicie siwy. Miał krótką, dobrze przystrzyżoną brodę i przyjacielską twarz. Łatwo było zauważyć, że jest to człowiek bogaty i szanowany na dworze. Świadczyło o tym jego ubranie. Szata była uszyta z najlepszych materiałów, a na szyi miał powieszony złoty medalion z herbem jego rodu. Nadiya delikatnie chrząknęła. Mężczyzna przebudził się i głośno ziewnął.
- Co… Co się dzieje? Kim jesteś? – zapytał zdezorientowany.
- Nazywam się Nadiya. Jestem… Jestem pomocnicą Gajusza. – odpowiedziała niepewnie dziewczyna.
- Gajusza? Nie wiedziałem, że ma pomocnicę...
- Pracuję u niego od tygodnia. – przerwała mu dziewczyna.
- Ahh… To pewnie dlatego nic o tym nie wiem. – powiedział Sir Geoffrey i uśmiechnął się do niej przyjaźnie – Pewnie przysłał cię po jakąś księgę.
- Nie. Ja chciałam… - urwała, nie wiedząc dokładne, czego szukała i o co chciała poprosić.
- Czego potrzebujesz, dziecko?
Nadiya przygryzła wargę. Nie była pewna, czy powinna powiedzieć prawdę, czy może skłamać. Zdecydowała się na pierwszą opcję.
- Widzi pan… Mieszkam w Camelocie od miesiąca i jednym z powodów, dla których tu przybyłam, było odszukanie jakichkolwiek informacji o mojej rodzinie. Pomyślałam, że może w bibliotece znajdę jakieś wskazówki. – skończyła mówić i spojrzała wyczekująco na mężczyznę.
- Hmm… Informacji mówisz. – Sir Geoffrey zamyślił się – Chyba mogę ci pomóc, ale będziesz miała wiele ksiąg do przejrzenia.
Nadiya rozpromieniła się.
- To mnie nie powstrzyma. W jakich księgach powinnam szukać?
- A co wiesz o swojej rodzinie?
- Znam tylko imię matki. Ale wiem, że mieszkała w Camelocie, zanim mnie urodziła… Zanim zmarła.
Sir Geoffrey popatrzył na Nadiyę współczująco.
- Będziesz miała dużo pracy. Proponuję Ci zacząć od przejrzenia spisów ludności. Gdy znajdziesz tam odpowiednie imiona, będziesz musiała przejrzeć drzewa genealogiczne różnych rodów i rodzin. Jeśli szczęście ci sprzyja może znajdziesz tam jakieś informacje. Jednak… Na twoim miejscu nie miałbym zbyt dużych nadziei.
Dziewczyna w milczeniu kiwnęła głową, na znak, że rozumie. Od początku nie miała za dużych nadziei, że uda się jej tu cokolwiek znaleźć. „Ale spróbować trzeba” pomyślała.
- Wszystkie spisy leżą tam. – wskazał jeden z sąsiednich regałów, gdzie leżały najgrubsze księgi.
- Dziękuję panu bardzo za pomoc.
- Nie ma za co. Powodzenia, dziecko… Przyda ci się. – mężczyzna uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
Nadiya udała się do wskazanego regału i odszukała spis ludności, pochodzący z roku jej narodzin. Wzięła od Sir Geoffreya świecę, papier, pióro oraz atrament i usiadła miedzy regałami. Wyszukiwała i zapisywała wszystkie kobiety, które miały na imię Eleanor. Po chwili całą bibliotekę znowu wypełniało chrapanie jej opiekuna. Kilka godzin później, gdy Nadiya skończyła przeglądać wolumin, miała zapisanych na kartce około dwudziestu kobiet o tym samym imieniu, ale o różnym stanie i majątku. Schowała listę do torby, odłożyła spis na miejsce, jeszcze raz podziękowała Sir Geoffreyowi i wyszła z biblioteki. Zapadał już wieczór, słońce prawie dotykało linii horyzontu. Dziewczyna rozprostowała obolałe plecy i udała się do komnat Gajusza.

Może być?
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Pt gru 28, 2012 13:26

Pewnie, że może być :D Fajniaste!
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Pt gru 28, 2012 15:37

Kolejny fragmencik do rozdziału :D Made by PozdrawiamWas i Agga. Co sądzicie? ^^ Aha! I to ma być przed tym poprzednim fragmentem, który tu jest zamieszczony :)

Wszyscy uczestnicy wyprawy, mającej na celu zgładzenie magicznego stwora byli już na dziedzińcu i przygotowywali się do wyjazdu. Młody czarodziej właśnie wyprowadzał konie ze stajni, a Artur jak zwykle go popędzał i wyzywał od idiotów. Było to chyba jego ulubione zajęcie tego dnia, zwłaszcza po tej porannej kłótni. Na szczęście jakiś rycerz podszedł do księcia, więc Merlin miał chwilę spokoju. Niestety nie trwała ona długo. Czarodziej otworzył szerzej oczy, widząc Nadiyę, idącą w jego stronę, ubraną jak na wyprawę.
- Co ty tu robisz?
- A nie widać? Jadę z wami. – odparła Nadiya.
- Chyba sobie żartujesz.
Dziewczyna uniosła wyżej brwi.
- Wyobraź sobie, że w takich sprawach nie przywykłam żartować!
- To jest zbyt niebezpieczne dla ciebie!
- Powiedział to ktoś, kto nawet porządnie gaci nie umie wyprać!
- A ty to niby co? Nawet konno nie umiesz jeździć! Nie potrzebujemy na wyprawie kogoś, kto wypada z siodła na sam widok hipogryfa! – stwierdził złośliwie Merlin.
- Przynajmniej umiem walczyć, ty się nadajesz tylko do prac domowych! – wycedziła przez zęby.
Merlina zatkało. Mierzył się z Nadiyą nienawistnym spojrzeniem. Dziewczyna wyglądała, jakby miała się zaraz na niego rzucić i pobić, byleby tylko pojechać na wyprawę. Pewnie by to zrobiła, gdyby walki na spojrzenia nie przerwał im Artur.
- Merlinie! Przestań flirtować, rusz dupę i pomóż mi wsiąść na konia. Później będziesz mieć czas na dręczenie niewinnych dziewczyn.
Twarze pomocników Gajusza nagle się zaczerwieniły, chociaż można powiedzieć, że młody czarodziej jednak bardziej przypominał buraka niż jego przeciwniczka. Dziewczyna rzuciła Merlinowi drwiące spojrzenie i odmaszerowała do zamku, a sługa już zaczął obmyślać w głowie jak by tutaj uprzykrzyć życie pewnemu królewskiemu dupkowi.
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez ourfarewall » Pt gru 28, 2012 22:04

wszystkie nowo zamieszczone fragmenty są super, mam tylko małe pytanko: skąd Nadiya wiedziała o różowych gaciach Artura? :D
a i ktoś pisze już polowanie na tego potwora, który zaatakował Nadiyę? bo widzę że na razie jest mały fragment, już o wyruszeniu w drogę, lecz nie wiadomo skąd rycerze o tym wiedzą ( chyba że coś przeoczyłam ).
Jeśli nikt nie pisze, to ja mogę się tym zająć.
ourfarewall
 
Posty: 96
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 20:39

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » So gru 29, 2012 22:05

Rozdział 5 jest już mniej więcej podzielony. Jeśli chcesz to możesz pomyśleć na rozdziałem 6, trzeba tam wprowadzić Lancelota.
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Pn gru 31, 2012 11:09

Kolejny fragment, tym razem kończący rozdział :) Pracujemy nad środkiem :D Co sądzicie?
Jak zwykle made by: PozdrawiamWas i Agga :D

- Jak ty sobie to zrobiłeś? – zapytała z rozbawieniem Nadiya, przemywając ranę na czole Merlina.
- Spadł z konia! – zaśmiał się głośno Artur.
- Niepotrzebny nam ktoś, kto na sam widok hipogryfa wypadnie z siodła? – zapytała ironicznie Nadiya.
Merlin zrobił się na twarzy czerwony i próbował wyrwać Nadiyi szmatkę, którą przemywała jego ranę na czole, ale ona się od niego odsunęła.
- Chcesz sam sobie opatrzyć rany, a nie potrafisz nawet…
- Wypolerować zbroi, umyć podłogi, zająć się końmi, znaleźć własnego tyłka, przynieść śniadania na czas… - Artur zaczął wyliczać na palcach wszystko, czego, jego zdaniem nie umiał zrobić Merlin i widać, że dobrze się przy tym bawił.
Po kilku minutach takiego jazgotania Artura, Merlin w końcu nie wytrzymał i posunął się do użycia ostatecznej broni...
- Ale ja, w przeciwieństwie do niektórych umiem sam się ubrać, po pijaku nie flirtuję z krzesłem i nie wykrzykuję, że goni mnie...
- Stop! Nie powiesz nic więcej, chyba że chcesz, by dyby i stajnia stały się twoim drugim domem. - Artur zdecydował się przerwać słudze w krytycznym momencie.
Merlin posłuchał swojego pana, ale zdecydował, że to jeszcze nie koniec jego zemsty za poranne upokorzenie.
Nadiya postanowiła zignorować wymianę zdań pomiędzy księciem i jego sługą. Nie będzie drążyć tematu, tak głupia jak Merlin to ona nie jest. Nie zamierza podpaść królewskiemu synowi. Poza tym, dręczenie chuderlawego sługi było znacznie ciekawszym zajęciem.

- Chyba nie będziesz dobrze wspominać spotkania z wytworem mojej wyobraźni, co? – zapytała złośliwie Nadiya.
- Na pewno lepiej niż ty, ja przynajmniej nie zemdlałem na jego widok. – stwierdził Merlin.
- Ale zemdlałeś później! – zawołał Artur, przekrzykując jęki Merlina, spowodowane tym, że Nadiya właśnie nieco za mocna ścisnęła opatrunek na jego głowie.
- Bolało? Nie chciałam. – stwierdziła niewinnie.
Merlin zignorował Nadiyę i odpowiedział Arturowi:
- Ja przynajmniej trzymałem się dłużej niż ty!
- Jak ja bym się chował za drzewem to też bym się długo trzymał.
Nadiya cicho zachichotała.
- Więc z tego co słyszę wykazałeś się nie lada odwagą Merlinie.
- Tak, był wręcz najodważniejszy z nas wszystkich. Nikt tak dzielnie jak on nie ucieka. – powiedziawszy to, książę wybuchnął głośnym śmiechem.
- Gotowe panie, następnym razem jednak proszę uważaj na siebie. Możesz nie mieć tyle szczęścia. – powiedział Gajusz.
- Wystarczy, że nie będę słuchać głupich rad Merlina to nic mi nie będzie. – powiedział Artur po czym dodał - Chodź Merlinie, teraz też nie masz czasu na uprzykrzanie życia dziewczynom. Chyba jej wystarczy twojej obecności na jakiś czas. Mi w sumie też, ale cóż począć. Nie ja sobie sługę wybierałem.
Książe wyszedł z komnaty, a Nadiya nachyliła się w stronę Merlina.
- Co takiego goniło Artura, że musiał uciekać bez spodni?
Merlin spojrzał na nią i wyszczerzył zęby.
-Wielka bestia zwana potocznie kotkiem. – odpowiedział i po chwili obydwoje wybuchnęli śmiechem. Być może, gdyby nikt im nie przeszkodził to śmialiby się i żartowali dalej, nawet zakopali topór wojenny, ale nie od dziś wiadomo, że Artur ma fatalne wyczucie czasu.
- Merlin! – z korytarza dobiegło wołanie księcia. Młody czarodziej ociągając się podążył za swoim panem. Kiedy tylko do niego dobiegł został powitany przez szyderczy uśmieszek Artura.
- Więc, Merlinie. Widzę, że próbujesz swoich sił z kobietami.
- Co?
- No nie udawaj. Przecież widać już z daleka. – Artur udawał przez chwilę, że myśli - Chociaż, masz rację. W twoim przypadku to nie ma o czym mówić. Niewychowany, chuderlawy słabeusz. Która by cię zechciała?
- Co innego ty, tak?
- Oczywiście.
- Zadufany w sobie, arogancki dupek. Tak, myślę, że o takim facecie każda kobieta wręcz marzy. – Merlin był niemal pewien, że odniósł sukces w tej potyczce. Dumny z siebie szedł koło księcia.
- Wiesz co na pewno doda ci uroku oraz zwiększy i tak wątpliwe szanse u kobiet? Maseczka ze świeżych warzyw.
Młody czarodziej gwałtownie się zatrzymał i popatrzył na Artura. Już na tyle dobrze go znał, że wiedział co się święci. Ostatnio książę cały czas groził mu zakuciem w dyby, ewentualnie żeby nie posądzono go o monotematyczność wspominał o czyszczeniu stajni. Kiedy czarodziej zobaczył złośliwy uśmieszek na twarzy Artura nie wytrzymał. Gajusz na pewno by tego nie pochwalił, ale w tamtej chwili Merlina mało to obchodziło. Chciał się zemścić za godziny, które będzie musiał spędzić w dybach obrzucany jedzeniem przez uradowanych wieśniaków. Kiedy Artur poszedł przodem Merlin skupił swój wzrok na jego tyłku.

Chwilę później niczego nie świadomy książę szedł dumnie po dziedzińcu. Był to dla niego udany dzień. Magiczny stwór został pokonany, a jego sługa z błahego powodu stanie się po raz kolejny pośmiewiskiem całego miasta. Później przekaże Merlina w ręce straży, nikomu przecież się nie śpieszy. Najpierw jego sługa musi posprzątać w komnacie i wyczyścić zbroję. Artur spostrzegł ukradkowe spojrzenia i uśmiechy rzucane mu przez dworzanki i służki. Nie dziwiło go to, w końcu był obiektem pożądania wielu kobiet, niepokojący był jednak fakt, że niektórzy rycerze też się w taki sposób zachowywali… Książę przystanął przed wejściem do zamku i powoli odwrócił się za siebie. Przestraszył się nie na żarty, kiedy zorientował się, że wszyscy zebrani na dziedzińcu szybko odwrócili wzrok od jego pośladków. Wiedział, iż jest przystojny i ma świetną sylwetkę, ale żeby nawet mężczyźni podziwiali jego… tyłek? Artur szybko wszedł do zamku. Musiało mu się coś przewidzieć. Nie uszedł jednak nawet kilku kroków, kiedy jakiś sługa nie zwrócił swojego wzroku na część ciała księcia, tak bacznie obserwowaną przez zgromadzonych na dziedzińcu. Artur szybko oddalił się od mężczyzny i zaczął się poważnie obawiać o swoją osobę. Zaczął się tyłem wycofywać z korytarza, kiedy usłyszał za sobą głos Morgany.
- Arturze, co ty robisz?
Książę aż podskoczył, ale zaraz przybrał poważny wyraz twarzy.
- Morgana. Nic nie robię, dlaczego miałbym coś robić.
Dziewczyna nagle wybuchnęła śmiechem. Artur zdezorientowany patrzył jak podopieczna króla go wymija i po kilku krokach odwraca się, żeby coś jeszcze dodać na odchodnym.
- Nie znałam cię od tej strony, wiesz?
Na twarzy księcia pojawiło się przerażenie połączone ze zdezorientowaniem. O co dzisiaj wszystkim chodzi?
- Od jakiej strony? – spytał podejrzliwie
- No, nie wiedziałam, że gustujesz w takich kolorach – Morgana rzuciła Arturowi ostatnie drwiąc spojrzenie i zataczając się ze śmiechu poszła w swoją stronę.
Książę stał osłupiały na środku korytarza i zastanawiał się o co mogło chodzić dziewczynie? Jakie kolory? Wysilał swoje szare komórki przez dobre kilka minut, aż nagle spłynęła na niego fala zrozumienia. Kolory… on miał na sobie tego dnia różowe majtki. Ale jakim cudem Morgana o tym wiedziała? Dzięki swoim nadprzeciętnym zdolnościom dedukcji Artur doszedł do przerażającego wniosku. Musiał tylko się upewnić. Szybko wszedł do pierwszej lepszej opuszczonej komnaty i stanął przed lustrem.
- Błagam, obym się mylił. – wymamrotał do siebie i powoli zaczął się obracać, aż jego oczom ukazała się okazała dziura w spodniach, przez którą widać było różową bieliznę.

Dzień w Camelocie powoli dobiegał końca. Jak zwykle służba krzątała się po kuchni, rycerze powracali z wieczornych patroli, a po zamku dały się słyszeć potępieńcze wrzaski Artura.
- MERLIN!!
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez Rosso17 » Pn gru 31, 2012 14:18

Nie wytrzymałam czytając ten fragment, jest genialny. Szczególnie pochwała inteligencji Artura :D
Rosso17
 
Posty: 4
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 10:37

Re: Fragmenty

Postprzez Eurora » Pn gru 31, 2012 14:22

Ta część wyszła wam na prawdę świetnie!
Najlepsza ta kłótnia między Merlinem i Nadyią i po części z Arturem :lol:
Eurora
 
Posty: 7
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:49

Re: Fragmenty

Postprzez arthurandmerlin » Pn gru 31, 2012 14:54

Świetne! Uśmiałam się gdy Merlin wyliczał wpadki Arthura :)
arthurandmerlin
 
Posty: 9
Dołączył(a): Cz gru 27, 2012 15:09

Re: Fragmenty

Postprzez arthurandmerlin » Pn gru 31, 2012 15:45

Napisałam opowiadanie o Gwen, która wie o magii Merlina, które można by umieścić po romansie Gwen z Lancelotem :wink: . Mam nadzieję , że sie spodoba i zyska akceptację. Czekam na opinie i propozycje poprawek. :)

Był spokojny ,letni dzień. Ptaki śpiewały a woń kwiatów wypełniała cały zamek, który w jesienne i zimowe dni wyglądał strasznie ponuro i złowrogo- przypominając tym samym jego właściciela Uthera Pendragona. Nic nie wskazywało na to, że niedługo wydarzy się coś co odmieni życie jego mieszkańców, a przynajmniej jakiejś ich części.
- Dzień dobry Pani-powiedziała dziewczyna z kręconymi włosami, do kobiety, która właśnie wstawała ze swego łoża.
-Witaj Gwen –odpowiedziała ta druga posyłając jej ciepły uśmiech.
-Dobrze spałaś ,czy dzisiaj też dręczyły Cię koszmary Morgano?
- To dziwne, ale jeszcze nigdy nie spałam tak dobrze jak dzisiejszej nocy-odparła.
-Bardzo się cieszę. Jednak musimy się pospieszyć, król czeka na ciebie pani.
-Więc nie pozwólmy mu czekać - odparła Morgana ironicznie przewracając oczyma , po czym dodała- Podaj mi czerwoną suknię.
-Już się robi.
- I jak ?-zapytała dziewczyna okręcając się wokoło .
-Jak zwykle wyglądasz olśniewająco Morgano.
-Dziękuje Gwen, jesteś kochana-odparła przytulając swą służkę.
-Czy mam zrobić coś jeszcze? Nie dziękuję Gwen , resztę dnia masz wolną. Musisz odpocząć bo wyglądasz ostatnio na niewyspaną.
-Faktycznie ostatnio mało sypiam i dzień wolnego dobrze mi zrobi.
-Czyżby moja bezsenność znalazła innego właściciela- Lady Morgana zachichotała.
- Mam nadzieję , że nie- służka odwzajemniła śmiech, po czy dodała- W takim razie do zobaczenia jutro pani.
Gwen opuściła pokój Lady Morgany. Szła właśnie długim korytarzem , gdy przechodząc obok komnaty księcia Arthura usłyszała „Merlin …. Ty ośle!. W tym tygodniu spóźniłeś się już trzeci raz!!! Czy ty nigdy nie nauczysz się punktualności?! I na dodatek nigdy nie pukasz gdy zamierzasz wejść! Chyba już o tym rozmawialiśmy?!”-krzyki rozwścieczonego następcy tronu przerywały tylko krótkie „Tak Panie”, „Masz rację Panie”, „To się więcej nie powtórzy” . „Biedny Merlin”- pomyślała Ginewra i ruszyła przed siebie. Wtedy z książęcej komnaty wyszedł ciemnowłosy chłopak. Był tak roztargniony ,że wpadł prosto na dziewczynę wytrącając jej z rąk kosz pełen ubrań.
–Przepraszam Gwen nie zauważyłem cię-powiedział zawstydzony Merlin, na którego policzku pojawił się rumieniec.
–Nic się nie stało, nie musisz przepraszać-odparła Gwen z uśmiechem po czym dodała- widzę , że Arthur znów jest na ciebie zły. Zaspałeś? .
-Niestety- odparł- I za karę muszę jechać z nim dziś na polowanie. On dobrze wie jak tego nie lubię.
Gwen zaśmiała się – Lepsze to niż sprzątanie książęcej stajni.
- No w sumie- powiedział Merlin i też buchnął śmiechem.
- Więc życzę wam udanych łowów ja zaś idę do domu. Morgana dała mi wolne.
-Naprawdę- ciemnowłosy udawał oburzonego- Ja gdy proszę Arthura o wolne dostaje jeszcze więcej zajęć niż normalnie.
- Nie przesadzaj –powiedziała dziewczyna- Przecież wiesz , że Arthur cię lubi, szanuje i przy każdej możliwej okazji droczy się z tobą.
W tej chwili z komnaty wyszedł książę.
- Merlin co ty tu jeszcze robisz? Przestań podrywać wszystkie kobiety na zamku i weź się do roboty.
-Ja właśnie…. No ten ….-chłopak próbował się bronić- ja proponowałem Gewn by pojechała z nami. Przyda nam się jeszcze jeden „naganiacz”. Wysoki blondyn zwrócił się do dziewczyny – On ma rację. Jeśli chcesz możesz jechać z nami.
-Dziękuje panie. Z chęcią pojadę -odpowiedziała Ginewra na której policzku pojawił się wielki jak pięść rumieniec.
-W takim razie do zobaczenia- dodał następca tronu i odszedł.
Merlin zwrócił się do stojącej obok dziewczyny-chodźmy po konie. Ta tylko pokiwała głową. Przemierzali właśnie kolejne korytarze, gdy chłopak rzekł:
- Kochasz go , prawda ? Pytanie to całkowicie zaskoczyło dziewczynę. Sprawiło, że serce zaczęło szybciej bić a jej oczy błądziły chcąc uniknąć spotkania z oczyma rozmówcy.
–Skąd ci to przyszło do głowy- zawołała panicznie .
- Nie martw się –powiedział Merlin- przecież mu nie powiem.
-Aż tak to widać – zapytała dziewczyna.
-Aha – pokiwał głową.
- Ohhhhh westchnęła- Co ja głupia sobie myślę? Przecież on jest księciem a ja zwykłą służącą. Nie to nie ma sensu! Nie jadę na żadne polowanie. Jeszcze się przed nim zbłaźnię- powiedziała chcąc odejść. Merlin złapał ją za rękę.
- Hej! Nie odchodź. Nie rezygnuj. Wiesz mi, znam dobrze Arthura i wiem , że on też coś do ciebie czuje. Nie umiem tego nazwać. On ma do ciebie…. No…. Pewną słabość.
-Nie żartuj dobrze. Przecież widzę jak ślini się na widok Morgany – powiedziała pochmurnym głosem Ginewra.
- Mówię prawdę- ciemnowłosy uśmiechnął się i dodał- myślisz , że zabrałby na polowanie jakąś inną dziewczynę oprócz ciebie? Nawet Morganie tego nie zaproponował. Tak więc…. Nie zdążył dokończyć bo przerwało mu głośne książęce …Gotowi?
Pokiwali twierdząco głowami.
-W takim razie jedźmy powiedział Arthur. Wsiedli na konie i ruszyli w drogę. Jechali tak ok. godziny , gdy nagle Arthur podniósł do góry dłoń na znak tego , że mają się zatrzymać. Merlin dobrze wiedział co to znaczy. Zeskoczył z konia, wziął do ręki patyk i razem z księciem ruszyli naprzód. Gwen zaś została z tyłu i pilnowała koni. W tym czasie następca tronu spostrzegł ,że zarośla naprzeciw nich ruszają się, dlatego powiedział:
- Merlinie idź tam i to wypłosz.
-Ale jak to panie wzbraniał się sługa, a jeśli to jakiś potwór, który będzie chciał mnie zjeść.
-To się nie daj – odpowiedział obojętnie książę na którego twarzy pojawił się uśmiech pogardy.
-No dalej Merlinie nie bądź tchórzem to pewnie jakiś jeleń.
Biedny chłopak nie stawiał dużej oporu i ruszył przed siebie. Uszedł jakieś 10 metrów , gdy z zarośli wybiegł ogromny zwierz i nie był to jeleń. To coś miało ciało pumy, skrzydła orała i wielkie zębiska wystające z pyska. Stojąca w oddali Gwen krzyknęła z przerażenia –MERLIN!!! Ogromny potwór ruszył na przód. Merlinowi całe życie mignęło przed oczami . Setki obrazów i myśli kłębiło mu się w głowie. Jednak jak bumerang powracała jedna –„Muszę chronić Arthura”. Z tej zadumy wyrwał go krzyk księcia:
-Biegnij.
Sługa wykonał polecenie , a dziwne stworzenie było coraz bliżej niego. Nagle tuż nad głową ciemnowłosego przeleciała strzała, która utkwiła w ciele potwora. Ku zdziwieniu nie wyrządziła mu ona krzywdy, sprawiła zaś, że stwór zmienił kierunek swego ataku. Teraz biegł prosto w stronę Arthura i Ginewry. Książę dobył miecza, chciał się bronić. Merlin wiedział, że jego panu nie uda się wygrać tej batalii. Nie mylił się. Widział jak jego przyjaciel upada draśnięty pazurem wielkiego „kota”. Arthur! –krzyknął. Nie czekał dłużej podszedł bliżej potwora, by odwrócić jego uwagę. Podniósł leżący obok księcia miecz, po czym zebrał całą moc jaką posiada i wypowiedział zaklęcie . Jego tęczówki zapłonęły złotym kolorem , a miecz zapłonął ogniem. Młody mag przebił nim stworzenie, które padło martwe. Gwen otworzyła ze zdziwienia usta „Mój Boże, on jest czarodziejem” – pomyślała. Młodzieniec widząc reakcje dziewczyny podbiegł do swego pana- Arthurze! Słyszysz mnie?!Otwórz oczy !! Młody książę jęknął po czym powoli zaczął odzyskiwać przytomność.
-Merlinie… co się stało? –zapytał
-Zaatakował nas ten potwór, ale zabiłeś go i jak zwykle uratowałeś nam życie-odparł młody mag.
-Co z Gwen? Nic jej nie jest ?-dopytywał się książę
-Jestem cała panie-odparła dziewczyna i pomogła księciu wstać.
Po czym ruszyli w drogę powrotną. Gdy dotarli do Cmelotu, a Arthur poszedł do komnat Gaiusz by ten go opatrzył. Gwen zaś zapytała ciemnowłosego:
-Jesteś czarodziejem ? Władasz magią?!
-Musiało ci się wydawać-odparł chłopak
-Dobrze wiem co widziałam –powiedziała zirytowana
-Dobrze. Gwen. Nie będę cię okłamywał. Jestem czarodziejem. Posiadam moc.
-To przecież zabronione! Gdy Uther się dowie zabije ciebie i mnie bo wiem , że jesteś czarownikiem!- powiedziała spanikowana dziewczyna
-Ginewro, czy zdradzisz mój sekret?- zapytał niepewnie chłopak.
-Przepraszam Merlinie. Muszę to wszystko przemyśleć , poukładać. Wybacz, ale muszę już iść- rzekła Gwen
-Dobrze-odparł mag po czym dodał- zanim cokolwiek zrobisz wiedz, że używam magii by chronić twego ukochanego i mego przyjaciela.
-Jednak dalej nie rozumiem dlaczego tak się narażasz Merlinie- powiedziała kobieta
- Gwen, moim przeznaczeniem jest strzec Arthura. Pomóc mu dokonać rzeczy wielkich. Spowodować , że przestanie być oślim łbem tylko mądrym, dobrym i sprawiedliwym królem, który zjednoczy ziemie Albionu.
- Muszę już iść. Dowidzenia-powiedziała Ginewra
-Dowidzenia-powiedział cicho chłopak nie pewny tego co przyniesie nowy dzień.

Minęły dwa dni od kiedy Ginewra odkryła sekret swego przyjaciela. Próbowała unikać książęcego sługi, gdyż nadal nie wiedziała jak postąpić. Merlin zaś był przygnębiony, bał się , że Gwen nie zrozumie i całe jego życie legnie w gruzach. Gaiusz dobrze wiedział ,że jego ucznia coś trapi, dlatego gdy jedli śniadanie zapytał:
-Merlinie?
-Tak-odparł chłopak
-Czy możesz mi powiedzieć co się stało?Od czasu polowania jesteś jakiś przygnębiony, nieobecny. Zauważyłem też , że unikasz Gwen.
- Gaiuszu, ona wie o moim darze. Musiałem użyć mocy by uratować Arthura, a ona to widziała- streścił młody mag.
- Boisz się , że nie zaakceptuje tego kim jesteś i wyda twój sekret- dopytywał medyk.
-Niestety tak- odparł zasmucony czarodziej.
- Nie martw się Gwen to mądra dziewczyna, a na dodatek to twoja przyjaciółka. Nie zdradzi cię. Porozmawiaj z nią o tym.
-Tak zrobię. Dziękuję Ci Gaiuszu. Zawszę mogę na ciebie liczyć. Jesteś mi jak ojciec-powiedział chłopak ze łzami w oczach
-Ty zaś jak syn , którego nigdy nie miałem. A teraz pałaszuj bo praca czeka- uśmiechnął się starzec.

Po skończonym śniadaniu Merlin udał się do komnat księcia , aby pomóc mu się ubrać. Gdy wszedł następca tronu był już ubrany. Zdziwiony sługa zapytał z niedowierzaniem :
-Sam to zrobiłeś?
-A co w tym takiego dziwnego? Myślisz , że jestem rozpieszczonym księciuniem Arthurem, który nic nie potrafi zrobić sam?- powiedział podenerwowany.
-Jeśli mam być szczery to tak- ciemnowłosy nie mógł powstrzymać śmiechu, którego nie można było dostrzec na jego twarzy od dnia polowania
-No nareszcie – powiedział Arthur
-Ale co ….. zapytał zdziwiony chłopak
-Jak to zaśmiałeś się. Już myślałem ,że się rozchorowałeś, ale nieważne. Masz coś do zrobienia.
-Co takiego -zapytał zaskoczony Merlin.
-Ty i Gwen przygotujecie piknik na który zabieram Morganę, więc zabieraj się stąd i bierz się do roboty.
-Ale panie…..
-Żadnego ale- przerwał mu książę

Młody mag nie próbował dyskutować, obrócił się na pięcie i poszedł odszukać Ginewry. W tym celu udał się do zamkowej kuchni.
-Gwen –zaczął niepewnie – musimy porozmawiać o pikniku i nie tylko.
-Wiem Merlinie. Mam ci coś ważnego do powiedzenia, ale chodźmy w jakieś bardziej ustronne miejsce-po czym oddalili się od ciekawskiego tłumu.
-Gwen- zaczął Merlin- wiem ,że…..
-Ciii- przerwała mu dziewczyna. Ja muszę zacząć pierwsza. Posłuchaj dużo myślałam o tym co się wydarzyło. Powiązałam pewne fakty i wiem , że niejednokrotnie ratowałeś życie Arthurowi, Utherowi a nawet mnie. Dziękuję Ci za to. Chcę żebyś wiedział , że jesteś moim przyjacielem. Kocham cię jak brata i wiedz , że twój sekret będzie u mnie bezpieczny- powiedziała dziewczyna uśmiechając się . Ponadto obiecuję , że w miarę moich możliwości będę pomagać.
-Dziękuję Ci Gwen- odparł młody mag, któremu kamień spadł z serca a radość na nowo zagościła w jego duszy. Chłopak znów odzyskał wiarę w swe przeznaczenie i poczuł , że ciężar brzemienia, który nosi jest mniejszy.
arthurandmerlin

Posty: 5
Dołączył(a): Cz gru 27, 2012 15:09
Góra

przez » Pn gru 31, 2012 15:39
arthurandmerlin
 
Posty: 9
Dołączył(a): Cz gru 27, 2012 15:09

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Wt sty 01, 2013 11:13

Całkiem spoko :) Doda się kilka poprawek, poprawi literówki i kiedyś można wykorzystać :)
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » Wt sty 01, 2013 14:27

arthurandmerlin ten fragment jest bardzo dobry i tak jak Agga mówi, kilka poprawek i będzie doskonale. Na pewno go prędzej, czy później wykorzystamy. :D

Dobra, po długiej walce z własnymi myślami, udało mi się wreszcie stworzyć mój fragment :D W piątym rozdziale będzie to trzeci fragment (nie mamy jeszcze drugiego, ale będzie).

Gajusz siedział przy swoim biurku i mieszał składniki do eliksiru dla Lady Morgany, pomagającego jej zasnąć. Po drugiej stronie komnaty, przy innym stoliku siedziała Nadiya, studiująca jedną z jego ksiąg o anatomii. Medyk musiał przyznać, że odkąd ma pomocnicę jego praca stała się trochę łatwiejsza, a na pewno mniej wyczerpująca. Dziewczyna szybko się uczyła, umiała już przyrządzać większość najczęściej potrzebnych lekarstw oraz bez narzekania, czym się bardzo różniła od Merlina, chodziła do lasu zbierać zioła. Jednak było coś, co go niepokoiło. Jej imię oraz wiadomość, że wychowywała ją opiekunka, nazywająca się Mathilda, wszystko to wskazywało jednoznacznie, że naprzeciwko niego siedziała córka Uthera. Gajusz, jak do tej pory, dotrzymywał obietnicy złożonej dawno temu samemu sobie, że nikomu nie zdradzi, że dziecko Eleanor przeżyło. Jednak wtedy nie brał pod uwagę, że spotka kiedyś samą zainteresowaną. Wiedział, że gdyby Uther się o niej dowiedział, zabiłby ją. Gajusz nie mógł na to pozwolić i chciał też oszczędzić Nadiyi tej świadomości. Zastanawiało go tylko jedno, czy dziewczyna odziedziczyła po matce magię…
Z dalszych rozważań wyrwał go hałas dobiegający zza drzwi komnaty. Chwilę później drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju weszło trzech rycerzy, z czego dwóch niosło na noszach rannego człowieka. Nadiya szybko wstała i zdjęła wszystkie rzeczy ze stołu, a chwilę później leżał już tam nieprzytomny mężczyzna. Jak się okazało również rycerz.
-Co się mu stało? – zapytał Gajusz, widząc głębokie rozcięcie na nodze mężczyzny i olbrzymi siniak na głowie.
-Nie wiemy. – odpowiedział mu jeden z rycerzy – Król Uther wysłał nas na poszukiwania patrolu, który nie wracał od kilku dni i znaleźliśmy go. Z dwunastu ludzi przeżył tylko on. Myślimy, że mógł to zrobić jakiś potwór…
-Tak, bez wątpienia to była jakaś bestia, tylko trzeba ustalić jaka. - przerwał mu Gajusz – Ale najpierw trzeba zająć się tym mężczyzną.
- To jest Sir William.
- Dobrze, a teraz odejdźcie. Muszę się nim zająć.
Rycerze wyszli w milczeniu, a Gajusz i Nadiya skupili swoją uwagę na Sir Williamie. Po dokładnym obejrzeniu mężczyzny, okazało się, że ma również złamane dwa żebra. Na szczęście rana na nodze nie była zakażona. Po godzinie rycerz spał już spokojnie na łóżku.

Gajusz zmierzał do sali tronowej, gdzie czekał na niego Uther. Przyzwał go w sprawie potwora, który zabił większość patrolu. Medyk znał już odpowiedź na pytania dręczące monarchę. Popchnął drzwi prowadzące ogromnej sali. Dokładnie po drugiej stronie, na podwyższeniu, siedział Uther na wielkim, bogato zdobionym tronie. W sali zgromadziło się już dużo osób, głównie rycerze i członkowie Rady Królewskiej. Po prawej stronie króla, na dużo mniejszym tronie, siedział Artur. Niedaleko królewskiego syna, w cieniu, stał Merlin.
- Witaj mój panie. – powiedział Gajusz, gdy tylko udało mu się przebyć niemały dystans, dzielący drzwi sali i podwyższenie na którym siedział król i jego syn.
- Dzień dobry Gajuszu. Mniemam, że znasz już odpowiedź na pytanie, co zabiło moich rycerzy.
- Oczywiście. Na podstawie opisów Sir Williama, a także mojej pomocnicy, udało mi się ustalić, że rzeczony potwór to hipogryf. – odpowiedział królowi medyk. – Jest to stworzenie magiczne. Posiada skrzydła, ostre pazury, zdolne rozedrzeć nawet zbroję oraz dziób, mogący miażdżyć z łatwością kości i metal.
- Więc mojemu królestwu znowu zagraża plugawy twór magii. – powiedział król z wściekłością – Arturze, kiedy możesz wyruszyć?
- Nawet za godzinę, ojcze. – odparł wyraźnie ożywiony perspektywą zbliżającej się walki, Artur.
- Dobrze, więc zbierz ludzi i wyruszajcie najszybciej jak możecie. Nie pozwolę, aby ten stwór terroryzował moje ziemie. – powiedział Uther – Możesz już odejść Gajuszu. Dobrze wykonałeś swoją pracę.
Medyk już odwracał się w kierunku wyjścia, kiedy dobiegł go głos Artura.
- Gajuszu, jak się czuje Sir William?
- Stracił dużo krwi, musi dużo odpoczywać. Ale za kilka tygodni będzie w pełni sprawny. – odpowiedział Gajusz i uśmiechnął się do następcy tronu. Chwilę później odszedł w stronę drzwi sali. „On kiedyś będzie wspaniałym królem” pomyślał medyk.

Co sądzicie?
Ostatnio edytowano Wt sty 01, 2013 17:19 przez PozdrawiamWas, łącznie edytowano 1 raz
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez Eurora » Wt sty 01, 2013 16:57

Moim zdanie jest świetnie! :D
Eurora
 
Posty: 7
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:49

Re: Fragmenty

Postprzez ourfarewall » Wt sty 01, 2013 17:47

hmm.. nie wiedziałam że rozdział piąty jest na ukończeniu, i sama się nim częściowo zajęłam.. może się część z niego kiedyś wykorzysta. no nie wiem, trochę mi z tym zeszło i nie chcę żeby się zmarnowało.

Nadiya obudziła się nagle oblana zimnym potem. Znów śnił jej się potwór, który ponad tydzień temu zaatakował ją w lesie. Gdy tylko zmrużyła powieki, widziała jego pszeszywające do szpiku kości ślepia. Dzisiejszy koszmar do złudzenia przypominał poprzednie. Wczoraj również śniła jej się latająca bestia, która atakowała starego, siwego czarodzieja. Staruszek, chcąc się bronić używał coraz potężniejszych zaklęć. Nie był już jednak na tyle sprawny fizycznie, by zdążyć umknąć potworowi. Ostatni obraz, jaki zarejestrowała, to przewracający się mężczyzna, ostatkiem sił usiłujący odeprzeć atak.
Nadiya uznała, że nie przypadkiem co noc dręczy ją ten sam koszmar. On musiał coś oznaczać. Kim był ten tajemniczy czarodziej, posługujący się tak silną magią? I dlaczego nie mógł odeprzeć ataku? Mimo jego wieku, był na tyle utalentowany by się obronić.
W komnacie, mimo później pory, dzięki światłu księżyca można było dostrzec zarysy wszystkich przedmiotów. Dziewczyna rozejrzała się po izbie. Nagle poczuła się okropnie samotna. Szybko się jednak otrząsnęła. Nie mogła sobie pozwolić nawet na chwilę słabości. Otuliła się kocem i z trudem zasnęła, wciąż myśląc o tajemniczej postaci ze snu.
***
Zmudzony książe Artur, siedząc na masywnym, bogato zdobionym fotelu, bardziej skupiał sie na stojącym przed nim pucharze z winem niż toczącymi się w sali obradami. Narada starszyzny trwała już kilka godzin.
- Panie, uważam że mimo wszystko należy zwiększyć wydatki państwa na zakup zbóż z sąsiednich królestw. Należy uzupełnić spichlerze, ponieważ po ostatniej suszy nie zostały one dopełnione.
- Sądzisz zatem, że nie uda nam się pozyskać tak dużej ilości tegorocznych zbiorów, aby wystarczyło również na uzupełnienie zapasów? - Król, mimo iż również był zmęczony, nie okazywał tego zgromadzonym. Artur wątpił w to, czy jemu kiedykolwiek uda się nauczyć się tak ukrywać swe osobiste uczucia, jak jego ojcu.
Obrady przerwał sir Leon, który wtargnął do komnaty razem z dwoma innymi rycerzami. Jeden z nich był wyraźnie pokiereszowany. Przez środek jego twarzy, od oka aż do szyji, biegła świeża blizna, najprawdopodobniej klkudniowa.
- Panie. Mamy wieści z północnej granicy.
Król odwrócił się w stronę rycerza, a reszta zebranych natychmiast umilkła. Wszyscy już wyraźnie dostrzegli ranę wojownika.
- Rozumiem, że jest to na tyle ważne i nie może poczekać do końca obrady.
- Panie. - Teraz odezwał się rycerz z szramą na twarzy. - Podczas patrolu na północnych krańcach królestwa, zaatakowała nas bestia. Wyglądem przypominała olbrzymiego wilka, jednakże po ujrzeniu jej skrzydeł..
- Magia. - W połowie wypowiedzi przerwał wojownikowi król. - Arturze, natychmiast zbierz ochotników i wyrusz rozprawić się z tym potworem.
Książe, który od przybycia patrolu uważnie obserwował rozmowę ojca z rycerzami, ochoczo przytaknął królowi. Każdy powód był dla niego dobry, byleby tylko nie musiał tu dłużej przebywać.
Artur wstał, a zaraz za nim ruszył Merlin, do tej pory stojący na uboczu.
- Przygotuj konie. - Rzekł Artur do sługi. - Wyruszamy przed zmrokiem.
- Jeszcze dziś? Myślałem, że po prostu chcesz się stąd wyrwać.
- Merlinie, wielu ludzi jest zagrożonych. Nie mogę siedzieć bezczynnie. Moim obowiązkiem jest chronić innych. Jeśli moja odpowiedź cię satysfakcjonuje, to możesz sie już udać do stajni.
Czarodziej skinął głową i bez słowa ruszył schodami w dół, kierując się na dziedziniec.
***
Nadiya kończyła sprzątać izbę Gajusza, gdy do środka wtargnął jego podopieczny. Widać było, że jest czymś zaniepokojony. Medyk oderwał się od lektury stosu książek leżacych przed nim na stole, odchylił się na krześle i spojrzał na Merlina.
- Znam tę minę. Co się dzieje?
Chłopak splótł ręce za plecami i niespokojnie zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.
- Artur rusza dziś na wyprawę. Na patrol z północy napadła bestia. Była postury wilka i .. miała skrzydła.
Gajusz, ku zdziwieniu dziewczyny, skupił wzrok na niej.
- Dziękuję Ci za dzisiejszą pomoc, możesz już udać się do domu.
- Ale został mi jeszcze do uprzątnięcia regał z lekami...
- Nic nie szkodzi, skoro Merlin już wrócił, będzie się mógł tym zająć.
- Skoro tak.. Nadiya, lekko zmieszana, odstawiła na bok miotłę. - Więc do jutra.
Dziewczyna minęła sługę Artura i wyszła z komnaty delikatnie zamykając drzwi. Gajusz natychmiast skupił spojrzenie na Merlinie.
- Musisz uważać na to, czy jesteśmy sami. A gdybyś tak wspomniał przy niej o swoich zdolnościach?
- Ja.. ja myślałem że nikogo nie ma. Nie zauważyłem jej.
Medyk westchnął. Zaczął uprzątać grube księgi ze stołu i odkładać je w odpowiednie miejsca na regałach. - Skrzydlaty potwór mówisz? Z opisu do złudzenia przypomina bestię, która zaatakowała Nadiyę. Tak się składa, że już szukałem informacji na ten temat. Z moich rozmyślań wynika, że tym potworem jest Likantrop.
- Nic mi ta nazwa nie mówi.. nie mam pojęcia jak go pokonać.
- Tego się właśnie obawiałem. Nigdzie nie trafiłem nawet na wzmiankę o tym, jak walczyć z tym stworzeniem. Jest ono tak rzadko spotykane, że chyba jeszcze nikt nigdy nie póbował go pokonać. Musisz poszukać w księdze którą ci podarowałem, może tobie bardziej się poszczęści.
Merlin biegiem ruszył do swojej izby. Przed łóżkiem padł na kolana, usunął obluzowany kamień i wyjął spod niego masywny wolumin. Rzucił go niedbale na poduszkę i zaczął pośpiesznie przekręcać stronice starej magicznej księgi. Minęła godzina, a on nadal był w punkcie wyjścia. Nigdzie nie dostrzegł nawet nazwy stworzenia, z którym miał się zmieżyć Artur. Kilka minut później do izby wszedł Gajusz.
- Merlinie, musisz już iść, Artur cię szuka.
Podopieczny medyka szczelnie ukrył księgę pod łóżkiem i ruszył w stronę wyjścia. Gajusz nie musiał pytać, by wiedzieć, że Merlin nie znalazł sposobu na pokonanie Likantropa.
***
"A więc potwór znów zaatakował. Ten sam stwór, który spowodował mój wypadek, grasuje teraz w lasach na inne ofiary. Ten sam stwór, może zabić wielu niewinnych ludzi. Ten sam stwór może zaatakować staruszka z jej snu.. " Myśli kłębiły się w głowie Nadiyi odkąd tylko opuściła zamek. W drodze do domu skupiała się jedynie na magicznej bestii, z którą chciał zmierzyć się książe. Wiedziała, że mu sie nie uda. Aby pokonać stworzenie zrodzone z magii, trzeba sie przeciwstawić tym samym. A więc musi udać się razem z rycerzami. "Nie, nie jest możliwe, aby zabrali mnie ze sobą.." - Powiedziała do siebie po cichu dziewczyna. - " Muszę wyruszyć sama".
Do domu weszła jedynie po plecak,do którego spakowała niezbędne rzeczy. Natychmiast wyruszyła w stronę, gdzie po raz ostatni widziano stworzenie. Gdyby jeszcze wiedziała, jak go pokonać...
***
- Merlinie, czy wiesz że opóźniliśmy wyjazd ze względu na ciebie? Czy nie zależy ci na jak najszybszym pokonaniu potwora? A możę po prostu się boisz i nie chcesz z nami wyruszać?
- Nie boję się. Po prostu miałem sprawę do załatwienia. - Chłopak nie miał ochoty na tłumaczenie swojego spóźnienia. Gdyby tylko Artur wiedział, co on tak właściwie robił...
- Oczywiście, masz rację. Udawaj odważnego. Szkoda tylko, że wszyscy znają prawdę i wiedzą, jak ty wszystkiego się boisz.
Wśród zgromadzonych rycerzy zabrzmiał gromki śmiech. Merlin, który zdążył się już przyzwyczaić do poniżania przez władcę, wsiadł na swego konia i ściągnął wodze.
- Możemy ruszać.
- Tak się składa Merlinie, że to ja jestem tu przywódcą i to ja wydaję rozkazy.
- Tak, tak. - Przerwał księciu Merlin. - Ruszajmy.
Młody czarodziej ruszył w stronę bramy, a Artur, naburmuszony, zwinnie wskoczył na siodło ogromnego ogiera i wyprzedził sługę. Był tak zły na Merlina, że przez długi czas do nikogo nie odezwał się słowem. Dopiero przy ognisku, gdy Merlin wylał przypadkiem resztę swojej zupy, rzucił krótkie "idiota" i ułożył się do spania.
Chłopak długo nie mógł zasnąć. Ciągle myślał o potworze, z którym prędzej czy później przyjdzie mu się zmierzyć. Nie był jednak w stanie wymyślić żadnej metody walki. Uznał, że będzie miał większe prawdopodobieństwo na wymyślenie jakiejś strategii, gdy choć trochę się prześpi.
Obudził go charakterystyczny dźwięk wydobywanego z pochwy miecza. Tuż obok śpiących wokół ogniska rycerzy, czaił się potwór. Był dokładnie taki, jak opisał go rycerz. No może z jednym wyjątkiem - oczy Likantropa były przeraźliwie czarne, na tyle, że możanaby pomyśleć, że ich nie ma. Chłopak dostrzegł Artura, który już zaciskał dłoń na broni. Nim zdążył się podnieść, książe już gwałtownie uniósł miecz i wbił go po samą rękojeść w pierś potwora. Na likantropie nie zrobiło to jednak najmniejszego wrażenia. Wydał on jedynie głośny, dudniący skowyt, który obudził resztę rycerzy. Natychmiast dobyli oni swych mieczy i uformowali zgrany szyk. Gdy dostrzegli jednak wbity w stwora miecz Artura, odsunęli się kilka kroków do tyłu. Książe nie wydawał się być zaskoczony tym, że zawiodła jego jedyna szansa na pokonanie bestii. Wyciągnął broń i cofnął cię razem z resztą wojowników w zarośla.
Likantrop odzyskał w końcu świadomość i ruszył na swego oprawcę. Merlin nie mógł dłużej czekać. Uniósł swą dłoń na wysokość pasa i cisnął niewidzialnym strumieniem bólu w potwora. Ku przerażeniu czarodzieja, zaklęcie nie wyrządziło likantropowi krzywdy. Musiał on jednak wyczuć magiczny atak, ponieważ teraz to Merlin stał się jego celem.
Chłopak zaczął uciekać w stronę gęstrzych drzew. Jeszcze raz użył zaklęcia, tym razem mocniejszego. I znów nie podziałało. Słyszał Artura, który najwyraźniej miał nadzieję odciągnąc bestię od sługi. Nie przyniosło to jednak rezultatu.
Nagle powietrze przeszyła długa, biała smuga. Merlin zdążył dostrzec, że jest to przez kogoś rzucona włócznia. Nie była ona jednak normalna. Została zaczarowana.
Broń wbiła się prosto w serce bestii.
Likantrop zaczął powoli osuwać się na ziemię. Wydał ostatnie tchnienie i padł martwy na pokrytą jego krwią ziemię.
Artur schował miecz do pochwy i spojrzał na Merlina.
- Kimkolwiek była osoba, która tak celnie rzuciła włócznią, możmy dziękować jej za uratowanie życia.
Właśnie. Kimkolwiek była. Chłopak wiedział, że powinien być jej wdzięczny. I był, jednak rozmyślanie o tym, komu zawdzięcza życie, nie dawała mu spokoju. Ktoś użył bardzo potężnej magii by nie pozwolić mu zginąć. Ktokolwiek to był, wiedział, że najwyraźniej ma w królestwie władającego magią sojusznika.
ourfarewall
 
Posty: 96
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 20:39

Re: Fragmenty

Postprzez Rosso17 » Wt sty 01, 2013 20:47

Myślę, że teraz musimy uporządkować ostatnio dodane fragmenty, bo zrobił nam się mały chaos
Rosso17
 
Posty: 4
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 10:37

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » Wt sty 01, 2013 20:47

O rany... Namieszałaś nam trochę. Fragment super, ale sporo się nie zgadza z tym co już mamy. Uzgodniłyśmy z Aggą, że wykorzystamy część tego co napisałaś i w piątek posiedzimy nad tym, żeby to wszystko do siebie pasowało :D
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez ourfarewall » Śr sty 02, 2013 14:51

wiem wiem, przepraszam za zamieszanie ;p nie zobaczyłam, że ktoś już to pisze i sama zaczęłam. a i zapomniałam dodać, że tym staruszkiem ze snu jest Emrys, który nie mógł się bronić, ponieważ bał się, że zauważy to Artur. Pozostaje jeszcze pewna nieścisłość - skąd Nadiya ma moc potężniejszą od Merlina? Może przed wyruszeniem udała się do smoka, co można zawrzeć na samym końcu? Że np. wraca do domu i takie jej rozkminy, że dzięki jej pokonaniu bestii ( z pomocą magii ofiarowanej jej przez smoka ) mogła zapobiec atakowi na staruszka z jej snu. Nie wie ona bowiem, że tak właściwie uratowała samego Emrysa.
masło maślane.. możecie tego nie ogarnąć XD
ourfarewall
 
Posty: 96
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 20:39

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » Śr sty 02, 2013 15:18

Coś wymyślimy... Może po prostu napiszemy, że Merlin mógł użyć tylko najzwyklejszych zaklęć, bo bał się, że Arcio zauważy. A Nadiya była ukryta, nikt jej nie widział, więc miała więcej czasu na użycie dużo potężniejszego. Poza tym ona uczyła się władać magią od urodzenie, a Merlin może od paru miesięcy.
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez ourfarewall » Śr sty 02, 2013 15:42

można i tak ;)
ale dziewczyny, jeśli macie własny pomysł na ukończenie tego rozdziału to piszcie po swojemu. a ten fragment może po prostu zainspiruje do następnych historii ;p
ourfarewall
 
Posty: 96
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 20:39

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » Śr sty 02, 2013 16:01

Akurat potrzebowałyśmy fragmentu z walką z potworem, więc dobrze się składa. Będziemy musiały jednak sporo poprawić zarówno w twoim fragmencie, jak i w naszych :P A to czego nie wykorzystamy teraz, użyjemy kiedy indziej :D
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez ourfarewall » Śr sty 02, 2013 16:58

no to zróbcie jak uważacie, ja już się do waszego rozdziału nie mieszam ;p
a i masz może jakiś pomysł na wprowadzenie Lancelota?
ourfarewall
 
Posty: 96
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 20:39

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » Wt sty 15, 2013 21:38

Rozdział piąty
- MERLIN!!
Poranek w Camelocie zaczął się bardzo zwyczajnie. Służba krzątała się po kuchni, rycerze wyjeżdżali na poranny patrol, a po zamku dały się słyszeć potępieńcze wrzaski Artura. Młody czarodziej już się do nich przyzwyczaił. Pewnie znowu chodziło mu o jakiś drobiazg, na przykład śniadanie. Tak, Merlin znowu był spóźniony. Zaspał. Po prostu nie był przyzwyczajony do takiej pory wstawania. W Ealdorze mógł spać dłużej. Poza tym, wczoraj do późnej nocy prał brudne gacie Artura, nikt normalny po takim traumatycznym przeżyciu by nie zasnął od razu. Już wyobrażał sobie, jak Artur chodzi po komnacie, niczym wygłodniały lew w klatce.
- Eh, raz hipogryfowi wio! – westchnął Merlin i wszedł do komnaty księcia. - Tak, wiem. Spóźniłem się, nie dostałeś śniadania, jestem idiotą, zaraz we mnie czymś rzucisz, tylko błagam nie dzbankiem, bo wino ciężko później doprać.
Postawił talerz z jedzeniem na stole i dopiero wtedy popatrzył na Artura, który trzymał w ręku jakąś różową szmatkę. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Co? Przecież masz już jedzenie.
- Co to ma być? – to powiedziawszy Artur wyciągnął w stronę sługi tajemniczy materiał.
- Eee, szmatka? Nie? To może jakiś prezent? Dla Lady Morgany?
- Dla Morgany, świetnie.
- Skoro świetnie, to ja nie wiem o co ci chodzi.
- O to mi chodzi! – pomachał różowym skrawkiem – bo to nie jest szmatka, ani prezent dla Morgany, tylko moje gacie!
- Twoje… - Merlin z trudem stłumił śmiech – gacie?
- Tak, moje gacie! – Twarz Artura zaczęła kolorem przypominać owe gacie.
- Nie wiedziałem, że gustujesz w takich…
- Nie gustuję! Wczoraj były białe.
- No, w magiczny sposób nie zmieniły koloru, bo magia jest zakazana.
- To twoja sprawka.
Merlina oblał zimny pot. Czy Artur wiedział o jego magii? Nie, nie mógł. Ale przecież…
- Robiłeś wczoraj pranie, tak?
Uff, nie wie. Ale w sumie czego się można było spodziewać? Przecież to Artur.
- Jak mógłbym zapomnieć? Siedziałem nad tym pół nocy…
- Wyprałeś moje białe rzeczy z czerwoną szatą, tak?
Ups. Merlin zrozumiał o co chodziło Arturowi. Faktycznie mogło tak być, a raczej musiało. To oznaczało, że wszystkie białe ubrania księcia, koszule i inne rzeczy są… Młody czarodziej wybuchnął śmiechem, co bardzo zirytowało Artura. On tutaj przeżywa dramat, a ten idiota się śmieje!
- Na twoim miejscu nie byłoby mi tak wesoło.
- Przecież i tak jak to założysz, to nikt nic nie zauważy. Chyba, że masz zamiar latać po zamku w samych majtkach, czego na trzeźwo zazwyczaj nie robisz, a do tawerny po tamtym... wypadku iść ci nie wolno.
Głośny śmiech Merlina ponownie rozbrzmiał po komnacie, a twarz Artura teraz zaczęła wyglądać bardziej jak pomidor. Zawsze tak było, kiedy Merlin wspominał o pewnym incydencie, który miał miejsce jeszcze przed przybyciem czarodzieja do Camelotu.
- Jeśli ci życie miłe to zejdziesz mi z oczu. TERAZ.
Merlin wycofał się z pomieszczenia i znowu wybuchnął śmiechem. Oj już on nie da zapomnieć Arturowi o tym, że ten ma na sobie różową bieliznę.

***

- Więc powiadasz, że ostatnio otarłaś się o śmierć? – Sir Leon, młody rycerz Camelotu, spędzał czas w tawernie odkąd skończył swoją służbę.
– I ledwo co umknęłaś przed strasznym potworem? – Kobieta skinęła głową. Mężczyzna przybliżył się do niej i przyparł ją do ściany, opierając się jedną ręką o mur.
– To strasznie odważana z ciebie kobitka! – powiedział, a dziewczyna zarumieniła się. Rycerz już zamierzał ją pocałować, gdy nagle…
- Sir Leonie! – Para momentalnie odskoczyła od siebie. Blondyn spojrzał na osobę, która przeszkodziła mu we wstępie do upojnej nocy. Był to strażnik, a sądząc po jego wyglądzie można by wysunąć wniosek, iż jest to posłaniec króla. Mężczyzna nie był za wysoki, w całym królestwie uchodził za kurdupla, a w połączeniu z jego rudymi włosami i długimi wąsami, nie miał lekkiego życia wśród kolegów z pracy.
- O co chodzi rudzielcu?! – Zapytał Sir Leon znużonym, ale wściekłym głosem. Spojrzał w bok i zauważył, że jego potencjalna kochanka czmychnęła, a co za tym idzie, on został na lodzie.
- Król cię wzywa do siebie! – odpowiedział, czerwony ze złości. – Natychmiast. – Dodał i bez słowa pożegnania, czy skinienia głową, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Leon westchnął głęboko i ruszył w stronę Sali tronowej, gdzie w tej chwili najprawdopodobniej przebywał Uther. Gdy szedł korytarzem, peleryna z godłem Camelotu powiewała za jego plecami. Wszyscy odsuwali mu się z drogi, przerażeni jego złowieszczą pozą. Leon nie rozumiał tego, nie był przecież jakimś mściwym typkiem, jak niektórzy jego koledzy, czy kimś wybitnie ważnym, jednak nie mógł zaprzeczyć temu, ze to zachowanie łechtało jego ego.
Leon zobaczył Gwen, idącą naprzeciwko niego z szatami Lady Morgany. Twarze obojga rozjaśnił szeroki uśmiech, kiedy się mijali. W dzieciństwie spędzali ze sobą dużo czasu, więc Ginewra była dla niego jak ktoś z rodziny. W myślach często nazywał ją kuzynką. Matka dziewczyny zajmowała się Leonem, podczas gdy jego rodzice spełniali swój szlachecki obowiązek, którym było chodzenie na przyjęcia wyprawiane przez króla. Rycerz szedł dalej, aby w końcu stanąć przed dwuskrzydłowymi, drzwiami zrobionymi z dębu, przy których stali rycerze ubrani w czerwień. Popchnął je, a jego oczom ukazała się długa sala z ornamentami, płaskorzeźbami, kolumnami. Na końcu komnaty znajdowało się podwyższenie z tronem, na którym siedział król. Blondyn zamknął za sobą drzwi, i ruszył w stronę władcy.
- Panie. – Ukłonił się. – Wzywałeś mnie,
- Istotnie Sir Leonie. – Uther uniósł głowę, jakby został wyrwany z głębokiego zamysłu. – Chciałbym abyś jutro, z samego rana, zebrał dziewięciu rycerzy i wyruszył na patrol w okolicach granicy z królestwem Lota. – Król zobaczył zdziwienie na twarzy rycerza. – Poprzedni patrol, który opuścił królestwo 3 dni temu, jeszcze nie wrócił.
- Sądzisz panie, że to sprawka Lota? – Władca spojrzał na młodzieńca ze zmęczeniem widocznym na jego twarzy. Odetchnął głęboko, jakby dopiero co wynurzył się z wody.
- Miejmy nadzieję, że nie Leonie. Miejmy nadzieję, że nie. – Król znów głęboko się zamyślił, jakby cały czas coś zaprzątało jego głowę. Rycerz lekko odchrząknął, lecz monarcha nie zwrócił na niego uwagi. Wpatrywał się tępo w podłogę.
- Panie, czy jest coś jeszcze? – zapytał nieśmiało.
- Nie możesz już odejść Leonie. – Blondyn ukłonił się i wyszedł z Sali tronowej. Stanął za drzwiami i rozejrzał się wokół siebie zastanawiając się, czy jeszcze złapie tą Maye… Marę… Tą służkę, z którą wcześniej flirtował.

-Zepnijcie poślady! Nie jedziemy do tawerny, tylko na granicę z królestwem Lota! – Leon stał przed dziewięcioma rycerzami, których zebrał wczoraj wieczorem w zbrojowni. Teraz wygłaszał jedną ze swoich motywujących mów. Nienawidził tego. Nigdy nie wiedział, co powinien powiedzieć, dlatego zazwyczaj mówił to, co mu ślina na język przyniosła. Musiał jednak przyznać, że z czasem wychodziło mu to coraz lepiej. – Ostatni patrol zaginął cztery dni temu WŁAŚNIE w tych rejonach! Podejrzewamy, że to wojska Lota miały z tym coś wspólnego. Naszym zadaniem jest odkrycie, co stało się z naszymi kolegami. – Wsiadł na swojego konia, a reszta zrobiła to samo. Leona dopadły złe przeczucia związane z tą wyprawą. Miał wrażenie, że to, co znajdą wstrząśnie nimi wszystkimi. Potrząsnął głową, by odpędzić od siebie złe myśli. – Ruszamy! – Powiedział stanowczym głosem. Ruszyli galopem z zamkowego dziedzińca. Mimo, że wielu żartowało, to jednak Leon nie mógł pozbyć się wrażenia, że jadą na pogrzeb. Nie był tylko pewien, kogo będą opłakiwać.

Minęło pięć godzin odkąd wyruszyli z zamku. Jak na razie nie natrafili na żaden ślad po poprzednim patrolu. Leon jechał z przodu, rozglądając się dookoła za jakimikolwiek poszlakami. Sir Hammond i Sir Rodney, którzy byli na służbie od prawie miesiąca jechali za nim, nie odzywając się ani słowem. Tak samo jak Leon rozglądali się wokół siebie, lecz oni bardziej liczyli na jakichś przemytników lub jatkę. Mogliby dzięki temu, udowodnić swoje umiejętności w walce. Za nimi jechali Allard i Balin, którzy byli zazwyczaj zamknięci w sobie, co nie przeszkadzało im walczyć tak, ze czasami sam Artur miał z nimi problem. Większość czasu spędzali w swoim towarzystwie. Leon zawsze brał ich na swoje wyprawy, gdyż byli lojalni i gotowi umrzeć za Camelot. Za nimi jechali Thomas i Gerard. Thomas był jednym z najstarszych rycerzy na służbie. Leon wziął go ze względu na jego długoletnie doświadczenie. Nikt nie wiedział tyle na temat lasów w okolicach granic z królestwem Lota, co stary poczciwy Tom. Gerard był młodym, silnym mężczyzną. Na samym końcu jechali królewscy błaźni. Mitchell, Aidan i Raymond. Leon nazywał ich „głównymi błaznami Camelotu”, ponieważ codziennie, ale to CODZIENNIE, robili komuś jakiś kawał. Na nieszczęście Artura i Gerarda, w ostatnim czasie, to najczęściej oni stawali się ofiarami ich żartów. Blondyn mógł nawet przysiąc, że widział tą trojkę z Merlinem wczoraj wieczorem jak rozmawiali przed komnatami księcia.
Teraz cały czas szeptali o czymś konspiracyjnie.
- Mitchell! Aidan! Raymond! - Leon krzyknął do nich z przodu patrolu. - Powinniście, do cholery jasnej pilnować końca i rozglądać się, czy nie grozi nam niebezpieczeństwo. Przy okazji szukajcie jakichkolwiek śladów, które pomogłyby nam znaleźć poprzedni patrol!
- Wyluzuj Leonie! - powiedział Mitchell znudzonym głosem, przewracając oczyma.
- Właśnie! Wyluzuj! - poparli go Aidan i Raymond.
- Ja mam wyluzować?! - To była jedna z tych chwil, kiedy go szlag jasny trafiał. - Jesteście cholernymi rycerzami Camelotu! Wraz z chwilą gdy Uther mianował was na to stanowisko, przyjęliście na swoje barki pewnego rodzaju odpowiedzialność!
- Ale Leoś...
- Nawet nie waż się tak mnie nazywać! - Blondyn westchnął głęboko. -Po co za każdym razem się staram? Do was, matołów, nigdy nic nie dociera!
-Oho… ktoś w nocy nie pochędożył… - mruknął Raymond i cała trójka wybuchnęła śmiechem. Leon momentalnie zawrócił konia, wyciągnął miecz z pochwy i wymierzył go w rycerza.
- Ty…
- Leonie! – Zawołał Thomas.
- Nie obchodzi mnie co ze mną zrobią! – Odpowiedział blondyn. – Dupek potrzebuję, by ktoś mu pokazał gdzie jego miejsce! – Przez jedną krótką chwilę Leon i Raymond patrzyli sobie twardo w oczy, lecz brunet zwrócił wzrok na coś innego. Na coś, co znajdowało się za Leonem. Na jego twarzy momentalnie pojawiło się przerażenie. Dowódca spojrzał na Mitchella i Aidana. Oni również patrzyli na coś co znajdowało się za nim. Opuścił miecz i powoli się odwrócił. To co ujrzał miało mu się śnić do końca jego dni, jako najgorszy koszmar.
Patrol powoli wjechał na okrągłą polankę pośrodku lasu. Zsiedli z koni i przywiązali je do drzew. Ostrożnie chodzili między rozszarpanymi ciałami dwunastu rycerzy Camelotu. Leon znał to miejsce. Lubił tu przyjeżdżać ze swoimi kochankami, z dala od gwaru dworu, odprężyć się i zaspokoić swoje potrzeby. Zawsze było tu spokojnie. Trawa była tu intensywnie zielona, a kwiaty które rosły na skraju polanki wyjątkowo piękne. Lecz teraz… Teraz trawa była skąpana w krwi jego kolegów, którzy zostali brutalnie zabici. Stanął koło czyjejś głowy. Niepewnie, czubkiem buta, odwrócił ją. Znał go. Pamiętał tego rycerza, był to Samuel. Mężczyzna w średnim wieku, zawsze uśmiechnięty. Przyjaźnił się z ojcem Leona. Teraz jego twarz była cała pokryta krwią. Miał szeroko otwarte usta, a w jego oczach widniało przerażenie. Przykucnął i przyjrzał się jego szyi. Chciał dowiedzieć się jak głowa została oddzielona od reszty ciała. Skóra wyglądała na rozerwaną, zadrapania z lewej strony twarzy wskazywały na to, że głowa Samuela została przytrzymana, kiedy go rozrywano. Z środka szyi wystawał kawałek kręgosłupa oraz tętnice.
-Leonie! Leonie! – Blondyn odwrócił głowę w kierunku z którego dochodziły krzyki. Zobaczył jak Hammond znika między drzewami. Wstał i dołączył do niego, starając się nie zwracać uwagi na to, że z każdym postawionym przez niego krokiem krew pluskała na jego buty i szatę. Odszukał wzrokiem kompana. Klęczał pod drzewem. Odwrócił głowę w jego stronę.
- Leonie! On jeszcze żyje! – Odsunął się tak, aby blondyn mógł ujrzeć poturbowanego rycerza. Opierał się o pień drzewa. Był nieprzytomny. Jego głowa opadała na prawe ramię. W prawej dłoni trzymał swój miecz, jakby jeszcze był gotów do walki.
- Bierzcie go na konia! – Rozkazał. Czterech rycerzy podeszło do rannego mężczyzny i bardzo ostrożnie zaczęli go przenosić na jednego z koni. – Musimy jak najszybciej dotrzeć do Camelotu. Gajusz musi go zobaczyć!
Gdy opuszczali już miejsce rzezi, Leon ostatni raz spojrzał na jego kiedyś ulubione miejsce, gdzie teraz leżało jedenaście, rozszarpanych na kawałki, rycerzy Camelotu. Blondyn wiedział, że zasługują oni na pochówek, jednak teraz jak najszybciej musieli znaleźć się w zamku, jeśli chcieli uratować jedynego ocalałego mężczyznę z poprzedniego patrolu. Jeśli chcieli się dowiedzieć, co się tutaj zdarzyło.

***

Gajusz siedział przy swoim biurku i mieszał składniki do eliksiru dla Lady Morgany, pomagającego jej zasnąć. Po drugiej stronie komnaty, przy innym stoliku siedziała Nadiya, studiująca jedną z jego ksiąg o anatomii. Medyk musiał przyznać, że odkąd ma pomocnicę jego praca stała się trochę łatwiejsza, a na pewno mniej wyczerpująca. Dziewczyna szybko się uczyła, umiała już przyrządzać większość najczęściej potrzebnych lekarstw oraz bez narzekania, czym się bardzo różniła od Merlina, chodziła do lasu zbierać zioła. Jednak było coś, co go niepokoiło. Jej imię oraz wiadomość, że wychowywała ją opiekunka, nazywająca się Mathilda, wszystko to wskazywało jednoznacznie, że naprzeciwko niego siedziała córka Uthera. Gajusz, jak do tej pory, dotrzymywał obietnicy złożonej dawno temu samemu sobie, że nikomu nie zdradzi, że dziecko Eleanor przeżyło. Jednak wtedy nie brał pod uwagę, że spotka kiedyś samą zainteresowaną. Wiedział, że gdyby Uther się o niej dowiedział, zabiłby ją. Gajusz nie mógł na to pozwolić i chciał też oszczędzić Nadiyi tej świadomości. Zastanawiało go tylko jedno, czy dziewczyna odziedziczyła po matce magię…
Z dalszych rozważań wyrwał go hałas dobiegający zza drzwi komnaty. Chwilę później drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju weszło trzech rycerzy, z czego dwóch niosło na noszach rannego człowieka. Nadiya szybko wstała i zdjęła wszystkie rzeczy ze stołu, a chwilę później leżał już tam nieprzytomny mężczyzna. Jak się okazało również rycerz.
-Co się mu stało? – zapytał Gajusz, widząc głębokie rozcięcie na nodze mężczyzny i olbrzymi siniak na głowie.
-Nie wiemy. – odpowiedział mu jeden z rycerzy – Król Uther wysłał nas na poszukiwania patrolu, który nie wracał od kilku dni i znaleźliśmy go. Z dwunastu ludzi przeżył tylko on. Myślimy, że mógł to zrobić jakiś potwór…
-Tak, bez wątpienia to była jakaś bestia, tylko trzeba ustalić jaka. - przerwał mu Gajusz – Ale najpierw trzeba zająć się tym mężczyzną.
- To jest Sir William.
- Dobrze, a teraz odejdźcie. Muszę się nim zająć.
Rycerze wyszli w milczeniu, a Gajusz i Nadiya skupili swoją uwagę na Sir Williamie. Po dokładnym obejrzeniu mężczyzny, okazało się, że ma również złamane dwa żebra. Na szczęście rana na nodze nie była zakażona. Po godzinie rycerz spał już spokojnie na łóżku.

Gajusz zmierzał do sali tronowej, gdzie czekał na niego Uther. Przyzwał go w sprawie potwora, który zabił większość patrolu. Medyk znał już odpowiedź na pytania dręczące monarchę. Popchnął drzwi prowadzące ogromnej sali. Dokładnie po drugiej stronie, na podwyższeniu, siedział Uther na wielkim, bogato zdobionym tronie. W sali zgromadziło się już dużo osób, głównie rycerze i członkowie Rady Królewskiej. Po prawej stronie króla, na dużo mniejszym tronie, siedział Artur. Niedaleko królewskiego syna, w cieniu, stał Merlin.
- Witaj mój panie. – powiedział Gajusz, gdy tylko udało mu się przebyć niemały dystans, dzielący drzwi sali i podwyższenie na którym siedział król i jego syn.
- Dzień dobry Gajuszu. Mniemam, że znasz już odpowiedź na pytanie, co zabiło moich rycerzy.
- Oczywiście. Na podstawie opisów Sir Williama, a także mojej pomocnicy, udało mi się ustalić, że rzeczony potwór to hipogryf. – odpowiedział królowi medyk. – Jest to stworzenie magiczne. Posiada skrzydła, ostre pazury, zdolne rozedrzeć nawet zbroję oraz dziób, mogący miażdżyć z łatwością kości i metal.
- Więc mojemu królestwu znowu zagraża plugawy twór magii. – powiedział król z wściekłością – Arturze, kiedy możesz wyruszyć?
- Nawet za godzinę, ojcze. – odparł wyraźnie ożywiony perspektywą zbliżającej się walki, Artur.
- Dobrze, więc zbierz ludzi i wyruszajcie najszybciej jak możecie. Nie pozwolę, aby ten stwór terroryzował moje ziemie. – powiedział Uther – Możesz już odejść Gajuszu. Dobrze wykonałeś swoją pracę.
Medyk już odwracał się w kierunku wyjścia, kiedy dobiegł go głos Artura.
- Gajuszu, jak się czuje Sir William?
- Stracił dużo krwi, musi dużo odpoczywać. Ale za kilka tygodni będzie w pełni sprawny. – odpowiedział Gajusz i uśmiechnął się do następcy tronu. Chwilę później odszedł w stronę drzwi sali. „On kiedyś będzie wspaniałym królem” pomyślał medyk.

***

Wszyscy uczestnicy wyprawy, mającej na celu zgładzenie magicznego stwora byli już na dziedzińcu i przygotowywali się do wyjazdu. Młody czarodziej właśnie wyprowadzał konie ze stajni, a Artur jak zwykle go popędzał i wyzywał od idiotów. Było to chyba jego ulubione zajęcie tego dnia, zwłaszcza po tej porannej kłótni. Na szczęście jakiś rycerz podszedł do księcia, więc Merlin miał chwilę spokoju. Niestety nie trwała ona długo. Czarodziej otworzył szerzej oczy, widząc Nadiyę, idącą w jego stronę, ubraną jak na wyprawę.
- Co ty tu robisz?
- A nie widać? Jadę z wami. – odparła Nadiya.
- Chyba sobie żartujesz.
Dziewczyna uniosła wyżej brwi.
- Wyobraź sobie, że w takich sprawach nie przywykłam żartować!
- To jest zbyt niebezpieczne dla ciebie!
- Powiedział to ktoś, kto nawet porządnie gaci nie umie wyprać!
- A ty to niby co? Nawet konno nie umiesz jeździć! Nie potrzebujemy na wyprawie kogoś, kto wypada z siodła na sam widok hipogryfa! – stwierdził złośliwie Merlin.
- Przynajmniej umiem walczyć, ty się nadajesz tylko do prac domowych! – wycedziła przez zęby.
Merlina zatkało. Mierzył się z Nadiyą nienawistnym spojrzeniem. Dziewczyna wyglądała, jakby miała się zaraz na niego rzucić i pobić, byleby tylko pojechać na wyprawę. Pewnie by to zrobiła, gdyby walki na spojrzenia nie przerwał im Artur.
- Merlinie! Przestań flirtować, rusz dupę i pomóż mi wsiąść na konia. Później będziesz mieć czas na dręczenie niewinnych dziewczyn.
Twarze pomocników Gajusza nagle się zaczerwieniły, chociaż można powiedzieć, że młody czarodziej bardziej przypominał buraka. Dziewczyna rzuciła Merlinowi drwiące spojrzenie i odmaszerowała do zamku, a sługa już zaczął obmyślać w głowie jak by tutaj uprzykrzyć życie pewnemu królewskiemu dupkowi.

***

Nadiya szybko przemierzała kolejne korytarze zamku. Była wściekła. „Jak on w ogóle śmie mi mówić, co mam robić?! Jak ja go nie cierpię! Niebezpiecznie! Gdyby tylko wiedział, co potrafię, wtedy nigdy nie mówiłby, że coś jest dla mnie zbyt niebezpieczne!”. Po raz kolejny przeklęła w myślach Merlina. „Za kogo on się uważa? Mam nadzieję, że ten hipogryf kopnie go w rzyć!”. Nadiya przystanęła i zaczęła się rozglądać dookoła, aby ustalić, w której części zamku się znalazła. Złoszcząc się na chłopaka, nie zauważyła, że doszła w okolice biblioteki. Nagle do głowy wpadł jej pewien pomysł. Nie wiele myśląc otworzyła stare, dębowe drzwi. Gdy tylko weszła zaparło jej dech w piersiach. Pomieszczenie było ogromne i niemal w całości wypełnione księgami. Idąc pomiędzy licznymi regałami, uginającymi się pod ciężarem woluminów, szukała Sir Geoffreya, opiekuna biblioteki, o którym mówił jej Gajusz. Znalezienie go było łatwe, gdyż mężczyzna uciął sobie drzemkę, a jego chrapanie było słychać w całym pomieszczeniu. Kierując się owymi odgłosami, po krótkiej chwili odnalazła go, śpiącego w swoim fotelu przy biurku zawalonym niezliczoną ilością ksiąg i papierów. Mężczyzna był mniej więcej w wieku Gajusza, ale znacznie od niego grubszy. Był całkowicie siwy. Miał krótką, dobrze przystrzyżoną brodę i przyjacielską twarz. Łatwo było zauważyć, że jest to człowiek bogaty i szanowany na dworze. Świadczyło o tym jego ubranie. Szata była uszyta z najlepszych materiałów, a na szyi miał powieszony złoty medalion z herbem jego rodu. Nadiya delikatnie chrząknęła. Mężczyzna przebudził się i głośno ziewnął.
- Co… Co się dzieje? Kim jesteś? – zapytał zdezorientowany.
- Nazywam się Nadiya. Jestem… Jestem pomocnicą Gajusza. – odpowiedziała niepewnie dziewczyna.
- Gajusza? Nie wiedziałem, że ma pomocnicę...
- Pracuję u niego od tygodnia. – przerwała mu dziewczyna.
- Ahh… To pewnie dlatego nic o tym nie wiem. – powiedział Sir Geoffrey i uśmiechnął się do niej przyjaźnie – Pewnie przysłał cię po jakąś księgę.
- Nie. Ja chciałam… - urwała, nie wiedząc dokładne, czego szukała i o co chciała poprosić.
- Czego potrzebujesz, dziecko?
Nadiya przygryzła wargę. Nie była pewna, czy powinna powiedzieć prawdę, czy może skłamać. Zdecydowała się na pierwszą opcję.
- Widzi pan… Mieszkam w Camelocie od miesiąca i jednym z powodów, dla których tu przybyłam, było odszukanie jakichkolwiek informacji o mojej rodzinie. Pomyślałam, że może w bibliotece znajdę jakieś wskazówki. – skończyła mówić i spojrzała wyczekująco na mężczyznę.
- Hmm… Informacji mówisz. – Sir Geoffrey zamyślił się – Chyba mogę ci pomóc, ale będziesz miała wiele ksiąg do przejrzenia.
Nadiya rozpromieniła się.
- To mnie nie powstrzyma. W jakich księgach powinnam szukać?
- A co wiesz o swojej rodzinie?
- Znam tylko imię matki. Ale wiem, że mieszkała w Camelocie, zanim mnie urodziła… Zanim zmarła.
Sir Geoffrey popatrzył na Nadiyę współczująco.
- Będziesz miała dużo pracy. Proponuję Ci zacząć od przejrzenia spisów ludności. Gdy znajdziesz tam odpowiednie imiona, będziesz musiała przejrzeć drzewa genealogiczne różnych rodów i rodzin. Jeśli szczęście ci sprzyja może znajdziesz tam jakieś informacje. Jednak… Na twoim miejscu nie miałbym zbyt dużych nadziei.
Dziewczyna w milczeniu kiwnęła głową, na znak, że rozumie. Od początku nie miała za dużych nadziei, że uda się jej tu cokolwiek znaleźć. „Ale spróbować trzeba” pomyślała.
- Wszystkie spisy leżą tam. – wskazał jeden z sąsiednich regałów, gdzie leżały najgrubsze księgi.
- Dziękuję panu bardzo za pomoc.
- Nie ma za co. Powodzenia, dziecko… Przyda ci się. – mężczyzna uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
Nadiya udała się do wskazanego regału i odszukała spis ludności, pochodzący z roku jej narodzin. Wzięła od Sir Geoffreya świecę, papier, pióro oraz atrament i usiadła miedzy regałami. Wyszukiwała i zapisywała wszystkie kobiety, które miały na imię Eleanor. Po chwili całą bibliotekę znowu wypełniało chrapanie jej opiekuna. Kilka godzin później, gdy Nadiya skończyła przeglądać wolumin, miała zapisanych na kartce około dwudziestu kobiet o tym samym imieniu, ale o różnym stanie i majątku. Zapach książek i specyficzna atmosfera spowodowały to, że dziewczynie zaczęły kleić się oczy. Chwilę później dziewczyna zapadła w niespokojny sen.

***

Słońce już jakiś czas temu minęło najwyższy punkt na niebie. Pomimo późnej godziny utrzymywała się wysoka temperatura powietrza. Leśne zwierzęta zmęczone upałem pochowały się do swoich kryjówek, więc wokół panowała nadzwyczajna cisza. Merlin miał wrażenie, że zaraz wyparuje. Jadąc za grupą rycerzy zastanawiał się, jakim cudem oni mogą wytrzymać w całym tym żelastwie, podczas gdy on musiał nawet ściągnąć swoją chustkę, którą zwykle miał zawiązaną na szyi. Jednak nawet taki zabieg mało mu pomógł. Po kilku kolejnych minutach czarodziej nie był w stanie powstrzymać ciekawości.
- Czy wam nie jest gorąco w całym tym żelastwie?
Słysząc słowa sługi Artur odwrócił się do niego i spojrzał nań ze zdziwieniem. Wiedział, że Merlin jest nieokrzesany i potrafi zadawać dziwne pytania, ale żeby aż tak? Tymczasem niezrażony milczeniem księcia sługa mówił dalej.
- Serio, ja nie mogę wytrzymać w moich lekkich ubraniach, a co dopiero wy! Nikt normalny nie wytrzymałby w zbroi przy takiej temperaturze!
- Nie sądzę, żeby taki mięczak jak ty był w stanie to zrozumieć. - Artur odpowiedział dumnie, jak zwykle podkreślając swoją wyższość nad sługą.
- Jeśli bycie mięczakiem oznacza, że nie muszę gotować się w zbroi jak w garnku to wolę nim zostać.
- Wiesz Merlinie, w twoim przypadku bycie mięczakiem nie oznacza tego, że nie musisz gotować się w zbroi. Raczej, że nie potrafisz sobie poradzić w najzwyklejszych sytuacjach.
- Takich jak samodzielne wstanie z łóżka lub ubranie się?
- Ty chyba na prawdę musisz lubić te dyby, skoro tak się do nich garniesz.
Wzrok jakim Artur obdarzył Merlina jasno mówił, że to koniec dyskusji. Czarodziej nie był na tyle głupi, żeby nie wiedzieć kiedy zakończyć kłótnię, by nie skończyła się jakimiś poważniejszymi konsekwencjami. Wciąż po nocach śniły mu się koszmary z wielkimi, zgniłymi owocami i warzywami goniącymi go po Camelocie. W grupie rycerzy zapadło milczenie, raz po raz przerywane tylko rżeniem koni, które również miały już dość upału. Kiedy po kilku godzinach powolnej jazdy, zaszło słońce, Artur kazał się zatrzymać i rozbić obóz.

***

Nadiya obudziła się nagle oblana zimnym potem. Śnił jej się potwór, który ponad tydzień temu zaatakował ją w lesie. Gdy tylko zmrużyła powieki, widziała jego przeszywające do szpiku kości ślepia. W jej śnie hipogryf atakował Artura, który jako ostatni z wyprawy był w stanie walczyć. Zanim sen się skończył, Nadiya widziała jak bestia zadaje śmiertelny cios następcy tronu. Dziewczyna uznała, że nie przypadkiem dręczył ją ten koszmar. On musiał coś oznaczać. Zerwała się ze swojego wygodnego kącika w bibliotece i ruszyła w stronę stajni. Jeśli ten sen był wizją, to ona nie zamierza go ignorować. Musi pomóc Arturowi, a może przy okazji uda jej się utrzeć nosa temu głupiemu słudze. Nadiya szybko osiodłała konia i wyruszyła w drogę. Wiedziała, że poradzi sobie z hipogryfem, a przynajmniej miała taką nadzieję. Po pierwszym spotkaniu ze stworem postanowiła dowiedzieć się z czym miała styczność. Długo musiała szukać informacji o koniu z głową orła i skrzydłami. W jednej z książek natrafiła na odręczny dopisek przy obrazku hipogryfa. Od razu wiedziała, że to zaklęcie, zapewne pozwalające na pokonanie bestii. Teraz musiała jednak dotrzeć do Artura na czas. Miała nadzieję, że nie jest już za późno…

***

Po ciężkim poranku rycerze złożyli obóz i wyruszyli w dalszą drogę. Musieli wstać bardzo wcześnie, żeby jak najszybciej pokonać bestię, a kto lubi wcześnie wstawać? Merlin, który świt uznawał za środek nocy, co chwila przysypiał w siodle. Nawet Artur był zbyt zaspany by dokuczać swojemu słudze. Dzień zapowiadał się na tak gorący i duszny, jak poprzedni. Po godzinie przebytej w upale, rycerze znaleźli się na polanie, gdzie miał miejsce ostatni atak hipogryfa.
- I co teraz? - spytał Merlin rozglądając się wokół siebie. Z odpowiedzią pośpieszył mu Artur.
- Teraz, czekamy.
Nie czekali długo. Ledwo Artur zakończył swoją wypowiedź, usłyszeli tętent kopyt, a chwilę później z pobliskich krzaków wyleciał ogromny hipogryf. Wielki koń z orlą głową i skrzydłami, miał około trzech metrów wysokości. Sierść i pióra bestii były koloru jasno brązowego. W okolicach dzioba i kopyt widać było sporą ilość zakrzepniętej krwi. Koń Merlina stanął dęba i zrzucił jeźdźca na ziemię. Czarodziej mocno uderzył się w głowę. Przez chwilę go zamroczyło i nie wiedział co się wokół niego dzieje. Rycerze jak zahipnotyzowani patrzyli na bestię, która właśnie stanęła na tylnych nogach. Jako pierwszy oprzytomniał Artur. Zeskoczył z konia, wyciągnął miecz i przyjął bojową postawę.
- Do mnie!
Krzyk księcia wyrwał z otępienia współtowarzyszy. Artur podbiegł do swojego sługi i pomógł mu wstać. Chłopak miał paskudne rozcięcie na czole. Hipogryf ryknął i pogalopował w stronę rycerzy. Mężczyźni rzucili się na potwora, ale nie stanowili dla niego przeszkody. Bestia nawet nie zwolniła, tratując dwójkę z nich. Natarła na kolejnego rycerza, który zamachnął się mieczem w głowę potwora. Broń nie uczyniła żadnej szkody hipogryfowi. Ten w odpowiedzi kopnął mężczyznę w klatkę piersiową. Rycerz odleciał na kilka metrów.
Merlin stał przez chwilę w miejscu i próbował odzyskać jasność umysłu. Przed oczami dalej latały ciemne plamy. Zacisnął powieki i wziął głęboki wdech. Nie ma teraz na to czasu. Trzeba pomóc rycerzom, oni nie mają pojęcia jak walczyć z takim magicznym stworem, tylko jak rzucić zaklęcie i pozostać niezauważonym? Czarodziej zaczął się nerwowo rozglądać. Drzewo! Za drzewem nikt go nie dojrzy. Chłopak pobiegł do kryjówki uważając przy tym, by nie stać się obiektem kolejnego ataku hipogryfa. Merlin oparł się o konar próbując skupić się na zaklęciu. Nie pomagały mu w tym ciągłe zawroty głowy.
- Bregdan anweald gafeluec! - chłopak wyszeptał unosząc rękę w stronę potwora. Nic się nie stało.
Merlin zaczął myśleć nad jakimś dużo silniejszym zaklęciem, jednak w tej samej chwili usłyszał krzyk Artura.
- Nie bawimy się w chowanego, Merlinie!
Chłopak wyjrzał zza drzewa i zobaczył, że prawie wszyscy rycerze byli już martwi albo nieprzytomni. Dwóch stało jeszcze u boku księcia. Hipogryf z obłędem w oczach natarł na nich. Artur wymierzył mu cios mieczem w szyję, jednak broń tylko się od niej odbiła. Potwór nie zwrócił nawet na niego uwagi, był zbyt zajęty rozszarpywaniem towarzysza Artura.
Książę ze zdziwieniem popatrzył na ostrze swojego miecza. Jakim cudem stwór przeżył uderzenie jego bronią? Nie mógł się jednak nad tym długo zastanawiać, bo w tym momencie hipogryf z impetem rzucił się na jedynego przytomnego towarzysza, który mu pozostał. Mężczyzna wydał z siebie krótki krzyk, po czym zamilkł na wieki. Artur rozejrzał się po polanie, na której leżało jedenastu rycerzy, najprawdopodobniej martwych. Ponad połowa ciał otoczona była kałużami krwi. Księciu zrobiło się trochę niedobrze na ten widok.
Nagle Artur usłyszał za sobą krzyk Merlina.
- Uważaj! Na prawo!
Książę instynktownie rzucił się na ziemię, tak jak poradził mu sługa.
Udało mu się zrobić unik przed dziobem hipogryfa, ale nie zauważył kopyta lecącego w jego kierunku.

***

Nadiya jechała w stronę miejsca ostatniego ataku hipogryfa. Domyśliła się, że to właśnie tam udał się Artur. „Oby nie było za późno” pomyślała. Starała się jechać jak najszybciej, jednakże las był bardzo gęsty, a ona nie była zbyt doświadczonym jeźdźcem, więc było to praktycznie niemożliwe. Kilkugodzinna jazda dawała o sobie znać w postaci zmęczenia, ale Nadiya nie zamierzała się łatwo poddawać.
Nagle dziewczyna usłyszała głośny ryk. Poznała go od razu. Hipogryf był nie daleko. Zauważyła, że las się coraz bardziej rozrzedzał, co oznaczało, iż znalazła się bardzo blisko polany. Zeskoczyła z konia, po czym przywiązała go do drzewa. Sięgnęła po łuk, który był przywiązany do siodła i wyjęła strzałę z kołczanu na plecach.
Szła przez kilka minut, najszybciej i najciszej jak potrafiła, aż jej oczom ukazała się rozległa polana. Mogłoby to być całkiem przyjemne miejsce, gdyby nie to, że teraz leżało tam ponad dziesięciu, prawdopodobnie martwych rycerzy oraz grasowała tam wielka, rozwścieczona bestia. Na jej oczach rozszarpała jednego z mężczyzn. Nadiya odszukała wzrokiem Merlina, który, ku jej zdziwieniu, ukrywał się za drzewem. Głośno prychnęła. Nie podejrzewała chłopaka o tchórzostwo, ale jak widać zawiodła się.
Usłyszała krzyk Merlina „Uważaj! Na prawo!”. Wtedy Nadiya zauważyła księcia, który w tej samej chwili dostał kopytem hipogryfa. Uderzenie było tak silne, że odrzuciło Artura na kilka metrów i pozbawiło go przytomności. Zobaczyła jak Merlin wybiega zza drzewa z mieczem w ręku. Wiedziała, że chłopak nie zdąży dobiec do Artura przed hipogryfem. Teraz życie księcia spoczywało na jej barkach. Ze spokojem naciągnęła cięciwę łuku i wyszeptała zaklęcie. Jej oczy przybrały bursztynowy kolor. Wypuściła strzałę, która w locie zapłonęła jasnoniebieskim ogniem. Kilka sekund później, bestia wydała z siebie przeraźliwy ryk i upadła z łoskotem na ziemię. Nadiya odetchnęła z ulgą, po czym uśmiechnęła się szeroko. Pierwszy raz w życiu rzuciła tak silne zaklęcie. Zauważyła, jak Merlin staje w miejscu, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczył. „Pewnie pierwszy raz w życiu widział magię” pomyślała z satysfakcją Nadiya i oddaliła się w stronę swojego konia. „Jeszcze tego brakuje żeby taka tchórzliwa niezdara przyłapała mnie na używaniu magii”.

***

Merlin z przerażeniem wyskoczył zza drzewa, podnosząc miecz jednego z zabitych.
- Bregdan anweald gafeluec!
Tym razem potworowi również nic się nie stało, a zawroty głowy przybrały na sile. Pomimo tego chłopak dalej biegł w stronę Artura. Musiał go uratować. Musiał! Ale przecież nie zdąży, jest za daleko! Nagle stało się coś dziwnego. Hipogryfa przeszyła strzała skąpana w niebieskich płomieniach. Merlin stanął jak wryty. Magia? Przecież to nie on. Czarodziej zaczął się rozglądać wokół. Czy to oznacza, że jeszcze ktoś chciał uratować Artura? Ale jak? Może to przypadek? Jakiś druid przechodził obok i zauważył rycerzy w potrzebie? Pytania spowodowały jeszcze większy chaos w głowie chłopaka. Żeby się nie przewrócić musiał usiąść na ziemi. Chyba na prawdę mocno uderzył się w głowę.
- Merlinie!
Głos Artura sprawił, że czarodziej szybko odwrócił się w jego stronę. Było to błędem, bo zakończyło się falą bólu rozchodzącą się w czaszce.
- Co się stało? - Artur ze zdziwieniem patrzył na martwego hipogryfa.
Właśnie, co się stało? To musiała być magia! Ale Artur nie może się dowiedzieć. Najlepiej będzie skłamać.
- Nie wiem, nie widziałem.
- No tak, czego ja się po tobie spodziewałem. - książę przewrócił oczami.
- Ważne, że stwór zabity.
- Zemdlałeś? - spytał Artur patrząc ironicznie na swojego sługę.
- Co?
- Mięczak.
Merlin z oburzeniem popatrzył na księcia.
- Przynajmniej mniejszy niż ty, ja walczyłem dłużej.
- Tak, chyba ze swoim strachem. Za drzewem.
Czarodziej miał chwilowo dość tej rozmowy.
- Powinniśmy sprawdzić, czy... no wiesz. Czy ktoś przeżył.
Artur nie wypowiedziawszy żadnego słowa podniósł się i kolejno podchodził do rycerzy szukając jakichkolwiek oznak życia. Merlin również szukał ocalałych, jakoś nie wierzył w medyczne umiejętności księcia. Do każdego rycerza podchodzili z nadzieją, że udało mu się przetrwać atak. Niestety od każdego ciała odchodzili ze spuszczoną głową. Nikomu się nie udało. Czarodziej miał już dość tego miejsca. Widział tu tyle śmierci... jedyne o czym marzył to to, aby jak najszybciej znaleźć się daleko stąd.
- Ściemnia się, wracamy do zamku.
- Tak się składa Merlinie, że to ja jestem tu przywódcą i to ja wydaję rozkazy. - zauważył Artur, ale ruszył za sługą. On też chciał zapomnieć o tym, co tu zobaczył.

***

- Jak ty sobie to zrobiłeś? – zapytała z rozbawieniem Nadiya, przemywając ranę na czole Merlina.
- Spadł z konia! – zaśmiał się głośno Artur.
- Niepotrzebny nam ktoś, kto na sam widok hipogryfa wypadnie z siodła? – zapytała ironicznie Nadiya.
Merlin zrobił się na twarzy czerwony i próbował wyrwać Nadiyi szmatkę, którą przemywała jego ranę na czole, ale ona się od niego odsunęła.
- Chcesz sam sobie opatrzyć rany, a nie potrafisz nawet…
- Wypolerować zbroi, umyć podłogi, zająć się końmi, znaleźć własnego tyłka, przynieść śniadania na czas… - Artur zaczął wyliczać na palcach wszystko, czego, jego zdaniem nie umiał zrobić Merlin i widać, że dobrze się przy tym bawił.
Po kilku minutach takiego jazgotania Artura, Merlin w końcu nie wytrzymał i posunął się do użycia ostatecznej broni...
- Ale ja, w przeciwieństwie do niektórych umiem sam się ubrać, po pijaku nie flirtuję z krzesłem i nie uciekam bez spodni wykrzykując, że goni mnie...
- Stop! Nie powiesz nic więcej, chyba że chcesz, by dyby i stajnia stały się twoim drugim domem. - Artur zdecydował się przerwać słudze w krytycznym momencie.
Merlin posłuchał swojego pana, ale zdecydował, że to jeszcze nie koniec jego zemsty za poranne upokorzenie.
Nadiya postanowiła zignorować wymianę zdań pomiędzy księciem i jego sługą. Nie będzie drążyć tematu, tak głupia jak Merlin to ona nie jest. Nie zamierza podpaść królewskiemu synowi. Poza tym, dręczenie chuderlawego sługi było znacznie ciekawszym zajęciem.
- Chyba nie będziesz dobrze wspominać spotkania z wytworem mojej wyobraźni, co? – zapytała złośliwie Nadiya.
- Na pewno lepiej niż ty, ja przynajmniej nie zemdlałem na jego widok. – stwierdził Merlin.
- Ale zemdlałeś później! – zawołał Artur, przekrzykując jęki Merlina, spowodowane tym, że Nadiya właśnie nieco za mocna ścisnęła opatrunek na jego głowie.
- Bolało? Nie chciałam. – stwierdziła niewinnie.
Merlin zignorował Nadiyę i odpowiedział Arturowi:
- Ja przynajmniej trzymałem się dłużej niż ty!
- Jak ja bym się chował za drzewem to też bym się długo trzymał.
Nadiya cicho zachichotała.
- Więc z tego co słyszę wykazałeś się nie lada odwagą Merlinie.
- Tak, był wręcz najodważniejszy z nas wszystkich. Nikt tak dzielnie jak on nie ucieka. – powiedziawszy to, książę wybuchnął głośnym śmiechem.
- Gotowe panie, następnym razem jednak proszę uważaj na siebie. Możesz nie mieć tyle szczęścia. – powiedział Gajusz.
- Wystarczy, że nie będę słuchać głupich rad Merlina to nic mi nie będzie. – powiedział Artur po czym dodał - Chodź Merlinie, teraz też nie masz czasu na uprzykrzanie życia dziewczynom. Chyba jej wystarczy twojej obecności na jakiś czas. Mi w sumie też, ale cóż począć. Nie ja sobie sługę wybierałem.
Książe wyszedł z komnaty, a Nadiya nachyliła się w stronę Merlina.
- Co takiego goniło Artura, że musiał uciekać bez spodni?
Merlin spojrzał na nią i wyszczerzył zęby.
-Wielka bestia zwana potocznie kotkiem. – odpowiedział i po chwili obydwoje wybuchnęli śmiechem. Być może, gdyby nikt im nie przeszkodził to śmialiby się i żartowali dalej, nawet zakopali topór wojenny, ale nie od dziś wiadomo, że Artur ma fatalne wyczucie czasu.
- Merlin! – z korytarza dobiegło wołanie księcia. Młody czarodziej ociągając się podążył za swoim panem. Kiedy tylko do niego dobiegł został powitany przez szyderczy uśmieszek Artura.
- Więc, Merlinie. Widzę, że próbujesz swoich sił z kobietami.
- Co?
- No nie udawaj. Przecież widać już z daleka. – Artur udawał przez chwilę, że myśli - Chociaż, masz rację. W twoim przypadku to nie ma o czym mówić. Niewychowany, chuderlawy słabeusz. Która by cię zechciała?
- Co innego ty, tak?
- Oczywiście.
- Zadufany w sobie, arogancki dupek. Tak, myślę, że o takim facecie każda kobieta wręcz marzy. – Merlin był niemal pewien, że odniósł sukces w tej potyczce. Dumny z siebie szedł koło księcia.
- Wiesz co na pewno doda ci uroku oraz zwiększy i tak wątpliwe szanse u kobiet? Maseczka ze świeżych warzyw.
Młody czarodziej gwałtownie się zatrzymał i popatrzył na Artura. Już na tyle dobrze go znał, że wiedział co się święci. Ostatnio książę cały czas groził mu zakuciem w dyby, ewentualnie żeby nie posądzono go o monotematyczność wspominał o czyszczeniu stajni. Kiedy czarodziej zobaczył złośliwy uśmieszek na twarzy Artura nie wytrzymał. Gajusz na pewno by tego nie pochwalił, ale w tamtej chwili Merlina mało to obchodziło. Chciał się zemścić za godziny, które będzie musiał spędzić w dybach obrzucany jedzeniem przez uradowanych wieśniaków. Kiedy Artur poszedł przodem Merlin skupił swój wzrok na jego tyłku.

Chwilę później niczego nie świadomy książę szedł dumnie po dziedzińcu. Był to dla niego udany dzień. Magiczny stwór został pokonany, a jego sługa z błahego powodu stanie się po raz kolejny pośmiewiskiem całego miasta. Później przekaże Merlina w ręce straży, nikomu przecież się nie śpieszy. Najpierw jego sługa musi posprzątać w komnacie i wyczyścić zbroję. Artur spostrzegł ukradkowe spojrzenia i uśmiechy rzucane mu przez dworzanki i służki. Nie dziwiło go to, w końcu był obiektem pożądania wielu kobiet, niepokojący był jednak fakt, że niektórzy rycerze też się w taki sposób zachowywali… Książę przystanął przed wejściem do zamku i powoli odwrócił się za siebie. Przestraszył się nie na żarty, kiedy zorientował się, że wszyscy zebrani na dziedzińcu szybko odwrócili wzrok od jego pośladków. Wiedział, iż jest przystojny i ma świetną sylwetkę, ale żeby nawet mężczyźni podziwiali jego… tyłek? Artur szybko wszedł do zamku. Musiało mu się coś przewidzieć. Nie uszedł jednak nawet kilku kroków, kiedy jakiś sługa nie zwrócił swojego wzroku na część ciała księcia, tak bacznie obserwowaną przez zgromadzonych na dziedzińcu. Artur szybko oddalił się od mężczyzny i zaczął się poważnie obawiać o swoją osobę. Zaczął się tyłem wycofywać z korytarza, kiedy usłyszał za sobą głos Morgany.
- Arturze, co ty robisz?
Książę aż podskoczył, ale zaraz przybrał poważny wyraz twarzy.
- Morgana. Nic nie robię, dlaczego miałbym coś robić.
Dziewczyna nagle wybuchnęła śmiechem. Artur zdezorientowany patrzył jak podopieczna króla go wymija i po kilku krokach odwraca się, żeby coś jeszcze dodać na odchodnym.
- Nie znałam cię od tej strony, wiesz?
Na twarzy księcia pojawiło się przerażenie połączone ze zdezorientowaniem. O co dzisiaj wszystkim chodzi?
- Od jakiej strony? – spytał podejrzliwie
- No, nie wiedziałam, że gustujesz w takich kolorach – Morgana rzuciła Arturowi ostatnie drwiąc spojrzenie i zataczając się ze śmiechu poszła w swoją stronę.
Książę stał osłupiały na środku korytarza i zastanawiał się o co mogło chodzić dziewczynie? Jakie kolory? Wysilał swoje szare komórki przez dobre kilka minut, aż nagle spłynęła na niego fala zrozumienia. Kolory… on miał na sobie tego dnia różowe majtki. Ale jakim cudem Morgana o tym wiedziała? Dzięki swoim nadprzeciętnym zdolnościom dedukcji Artur doszedł do przerażającego wniosku. Musiał tylko się upewnić. Szybko wszedł do pierwszej lepszej opuszczonej komnaty i stanął przed lustrem.
- Błagam, obym się mylił. – wymamrotał do siebie i powoli zaczął się obracać, aż jego oczom ukazała się okazała dziura w spodniach, przez którą widać było różową bieliznę.

Dzień w Camelocie powoli dobiegał końca. Jak zwykle służba krzątała się po kuchni, rycerze powracali z wieczornych patroli, a po zamku dały się słyszeć potępieńcze wrzaski Artura.
- MERLIN!!

Autorki:
- Agga
- PozdrawiamWas
- Politemonkey
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez Roksolana » Cz sty 17, 2013 16:02

Rozdział 5 jest po prostu super:D Nieźle sie uśmiałam przy niektórych fragmentach.
Roksolana
 
Posty: 60
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:56

Re: Fragmenty

Postprzez PozdrawiamWas » Cz sty 17, 2013 18:22

WAŻNA SPRAWA!
Do piątego rozdziału został wykorzystany pomysł Ourfarewall (chodzi o sen Nadiyi) i także mała część wcześniej zamieszczonego przez nią fragmentu. Niestety nie udało się nam wykorzystać reszty, gdyż były zbyt duże rozbieżności między tekstem Ourfarewall, a Aggi i moim.
Ourfarewall, na pewno uda się użyć Twojego fragmentu później :D
PozdrawiamWas
 
Posty: 139
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:34

Re: Fragmenty

Postprzez Roksolana » Cz sty 17, 2013 19:06

Artur stał na środku niezbyt szerokiego wąwozu, z dwóch stron otoczonego wysokimi skałami, a wokół niego lezało kilka, nieruchomych już, ciał
rycerzy Camelotu oraz nieznajomych ludzi ubranych na czarno.Książę rozglądał się dookoła, szukając czegoś wzrokiem. Nagle poczuł silny ból, jego pierś
przeszyła strzała z czarnym opierzeniem. Artur padł na kolana i ostatnimi siłami spojrzał w kierunku, z którego przyleciała. Jakby przez mgłę zobaczył
postać w czarnym długim płaszczu, która osiodławszy konia znikneła posród drzew. Kątem oka dostrzegł, że z drugiej strony nadbiegł zdyszany Merlin,
a na jego twarzy malowała się bezgraniczna rozpacz...
-Nieeeee....
Morgana obudziła się gwałtownie. Usiadła na łóżku, ciężko dysząc. Była przerażona tym, co zobaczyła. Najbardziej obawiała się tego, że jej sen
może stać sie rzeczywistością. Przecież kiedyś już się to zdarzało. Co powinna zrobić? Ostrzec Artura? Ale przed czym dokładnie? Przed snem? Przecież
on to zlekceważy i potraktuje jako żart. Czy w ogóle ktokolwiek jej uwierzy?..
Jej rozmyślania przerwała Gwen, która weszła do pokoju trzymając na rękach kilka pięknych, jedwabnych szat należących do Morgany. Dziewczyna od
razu spostrzegła, że z jej panią jest coś nie tak. Znała ją już od dawna i pomimo tylu różnic dzielących dwie dziewczyny, łączyła je serdeczna przyjaźń.
-Co się stało, Milady?- zapytała łagodnie Gwen, siadając przy niej na łóżku i obejmując ja ramieniem. Domyślała się, że to mógł być kolejny
koszmar, ale jeszcze nigdy nie widziała Morgany tak wystraszonej.
Wychowanka króla milczała. Nie była pewna, czy powinna mówić o tym, co zobaczyła. Nie chciała martwić
dobrej dziewczyny. Sama spróbuje coś zrobić...
-Nic... To... To był tylko sen...- odpowiedziała drżącym głosem.
-Czy na pewno w szystko w porządku?- w oczach Gwen było widać tyle troski.
-Tak...- sama nie była pewna swej odpowiedzi.
-Czy mogę cos jeszcze dla ciebie zrobić?
-Nie, dziękuję, Gwen. Teraz po prostu chciałabym pobyć trochę sama...- Irytowały już ją te wszystkie pytania.- Możesz już iść.
-Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to będę w pobliżu- powiedziała Gwen i wyszła z komnaty, cicho zamknąwszy za soba drzwi.
Gdy znalazła się w drugim pokoju, cicho westchnęła. Czuła wyraźnie, że Morgane cos dręczy i było trochę przykro, że ta nic jej nie powiedziała.
Czyzby jej nie ufała? Taka myśl przeszła jej przez gławę, ale dziewczyna szybko ją odrzuciła. Przeciez Morgana zawsze była nieco zamknieta w sobie,
a nawet tajemnicza, ale odznaczała się także siłą, więc powinna sobie poradzić. Tak rozmyślajac, Gwen powróciła do swoich codziennych obowiązków...


Merlin w pośpiechu włożył swoją zwykłą niebieską koszulę i czerwoną chustkę. Wybiegł ze swojego pokoju i odrazu za drzwiami natknął sie na
Gajusza, którego mało co nie strącił ze schodów.
-Merlin, co ty?.. zaczął lekko oburzony medyk.
-Przepraszam, ale muszę biec. Już i tak jestem spóźniony. Jeszcze chwila i Artur mnie zabije...
-Wcale mu się nie dziwię- rzekł Gajusz, patrząc surowym wzrokiem na rozczochrane włosy chłopaka i niedbale założoną chustkę.- Który to już raz
w tygodniu?
-Gajuszu, więc nawet ty nie jesteś po mojej stronie?- powiedział młody czarodziej, chwytając ze stołu kromkę chleba.
-Nie, jeśli nie pozbierasz dla mnie ziół, które miały być na wczoraj, jeśli dobrze pamiętam i nie wyczyścisz wszystkich słoików po zużytych lekach,
które miały być czyste dwa dni temu i...
-Niech Nadiya wreszcie coś zrobi- odparł lekko zirytowany Merlin. Zauważył, że ostatnimi czasy dziewczyna coraz częściej i dłużej przesiaduje w
bibliotece. Bardzo chciał się dowiedzieć, co ona tam robi, ale sprytna dziewczyna zawsze go jakoś zbywała, a od tego jego ciekawość rosła jeszcze bardziej.
-I nie zrzucaj całej brudnej roboty na nią, Merlinie.
Chłopak westchnął i powiedział zrezygnowanym tonem:
- No dobrze, zrobię to, ale...
Przerwał mu głośny okrzyk.
-MERLIN!!!
-...jeśli wrócę żywy- dokończył i wybiegł zakładając na siebie brązową kurtkę.
Gajusz tylko bezradnie pokręcił głową.


Merlin zatrzymał sie na sekundę przed drzwiami pokoju księcia. Wziął głęboki wdech i świadomy tego, co go może tam czekać, wszedł do srodka.
Artur stał na środku komnaty z rękami skrzyżowanymi na piersiach, a na jego twarzy malowała się wyraźna irytacja. Merlin ze zdziwieniem zauważył, że
książę jest już ubrany, a na stole leży gotowa do założenia zbroja. Niestety reszta pokoju nie prezentowała się zbyt dobrze. Szczególnie łóżko, które
wyglądało, jakby przebiegło po nim stado koni.
Artur opanował się i z kamienną twarzą zaczął spokojnie przechadzać sie po komnacie, jakby nad czymś rozmyślając. Wydawało się, że w ogóle nie
zauważa stojacego przed nim sługi. Nagle jednak zatrzymał się przed Merlinem i powiedział:
-Czy mógłbys mi wytłumaczyć, CO się z tobą dzieje i dlaczego ZNOWU się spóźniłeś?
Merlin zrobił zakłopotaną minę.
-Bo nie mogę zrozumieć, jak...
-Jak przyjemne i beztroskie jest życie sługi? Nie martw się wszyscy nie mogą być szybcy na rozum. Może kiedyś...
-Zamilknij, bo jeszcze słowo i przypomnisz sobie, jak smakują tegoroczne Camelockie pomidory. A teraz chcę ci dać do zrozumienia, że jeśli jeszcze
raz się takie coś powtórzy, to pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś.
-Już żałuję- powiedział Merlin patrząc wymownie na łóżko księcia.
Artur zmierzył go ironicznym spojrzeniem, ale zaraz przybrał na twarz słodki usmiech.
-A wiec, mój drogi Merlinie, czyżbyś wspominał coś o przyjemnym życiu? Bo mam dla ciebie małą nagrodę w postaci wyczyszczenie wszystkich moich
butów, zbroji, postrzątania pokoi i zrobienia porządku w stajni.
-Już wczoraj zostałem nagrodzony, więc może dzisiaj...
-Masz rację, jestem niesprawiedliwy. Dzisiaj należy ci się podwójna nagroda. Wypierzesz moje rzeczy i jeżeli jeszcze raz znajdę jakieś gacie nie w
tym kolorze, masz gwarantowany tydzień w dybach. Aha, i południe pojedziemy na polowanie, więc do tego czasu wszystko ma lśnić.
I poklepawszy Merlina po ramieniu, wyszedł, zostawiając biednego sługę samego w zabałaganionym pokoju.

Myślałam o tym, że ci ludzie ze snu Morgany mogliby byc nasłani przez króla Odyna w akcie zemsty, albo cos takiego. Jeszcze coś sie wymyśli. Co o tym myślicie? :D
Ostatnio edytowano Pt sty 18, 2013 19:57 przez Roksolana, łącznie edytowano 1 raz
Roksolana
 
Posty: 60
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:56

Re: Fragmenty

Postprzez ourfarewall » Cz sty 17, 2013 20:34

PozdrawiamWas napisał(a):WAŻNA SPRAWA!
Do piątego rozdziału został wykorzystany pomysł Ourfarewall (chodzi o sen Nadiyi) i także mała część wcześniej zamieszczonego przez nią fragmentu. Niestety nie udało się nam wykorzystać reszty, gdyż były zbyt duże rozbieżności między tekstem Ourfarewall, a Aggi i moim.
Ourfarewall, na pewno uda się użyć Twojego fragmentu później :D

spoko, nie ma sprawy ;)
rozdział 5 jest super. A mam pytanko o jednego z rycerzy, konkretnie Raymonda. Czy to ten sam Raymond, który mieszka/ł w tej samej kamienicy co Nadiya? Bo jeśli tak, to on nie koniecznie nadaje się na rycerza. Raczej jest to chłop z dolnego miasta,który lubi dobrze wypić ;p więc może lepiej zmienić imię? Ale to tylko sugestie oczywiście.
A i hipogryf ma łapy z pazurami, a gdzieś zauważyłam chyba kilkakrotne nazwanie jej "kopytem". Heh :D

Czy nie sądzicie że jest on TROSZECZKĘ za długi? Może lepiej podzielić go na chociaż wie części? Np. przed i po wyruszeniu na wyprawę?
ourfarewall
 
Posty: 96
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 20:39

Re: Fragmenty

Postprzez Roksolana » Pt sty 18, 2013 19:56

Ten dzień był wyjątkowo gorący. Powietrze jakby stało w miejscu i miało sie dziwne wrażenie, że jest ono nienaturalnie ciężkie i lepkie. Ulice
Camelotu, zazwyczaj zatłoczone, teraz wyglądały zupełnie inaczej. Tłum ludzi był wyraźnie mniejszy i jakby zaspany. Wszyscy, którzy mieli taką
możliwośc, zostawali w swoich domach, gdzie panował przyjemny chłód. Tylko ci, którzy naprawdę musieli, wymykali się niechętnie z zamiarem szybkiego powrotu.
W tym czasie Nadiya siedziała przy oknie w bibliotece i z głową oparta na ręce tępo wpatrywała się w pożółkłą od starości stronę wielkiej, grubej
księgi opisującej genealogię znaczniejszych rodów Camelotu. Dziewczyna ciężko westchnęła i zamknąła książkę. Była już tym wszystkim zmęczona. Jej poszukiwania
nie dały na razie żadnego rezultatu. Zadnego. Nie trafiła nawet na najmniejszy ślad... Gdy przybyła do Camelotu, zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo
znaleźć informacji o swoim pochodzeniu i rodzinie, bo przecież minęło tyle lat, wszystko sie zmieniło... Ale nie przypuszczała, że utkwi w miejscu już
na samym początku.
Nadiya wstała i przeszła się pomiędzy wysokimi regałami. Znajdowało się tam tylo książek! Może na stronach jednej z nich znajdzie odpowiedź?..
Nagle jej wzrok przykuła ilustracjaokładki jednej książki, którą już kiedys usiłowała przeczytać. Rysunek przedstawiał potężne drzewo z głębokimi korzeniami.
I w tym momencie przyszedł jej na myśl Gajusz, który mieszkał w Camelocie od tak dawna... On mógłby coś wiedzieć albo naprowadzić na jakiś ślad, przecież miał
kontakt z tyloma ludźmi. Ale jeśli nawet tak było, to stary medyk nie dał nic po sobie poznać. "Trzeba go będzie jakoś sprytnie wypytać.
Ale Z Gajuszem nie będzie łatwo, ten ma głowę na karku..." - postanowiła Nadiya. Tylko tak, żeby w pobliżu nie było tego wścibskiego Merlina. Wiedziała,
że już od jakiegoś czasu pilnie się jej przygląda. Może podejrzewa ją o coś? "Ale co go to interesuje, co ja robię? Nie jego sprawa!"-pomyślała
dziewczyna, ale w głębi serca poczuła lekkie ukłucie żalu. Poczuła, że jednak chciałaby mieć takiego przyjaciela, jak Merlin. Na pewno by jej pomógł i
zrozumiał, ale... Dziewczyna znowu westchęła, postanawiając już więcej o tym nie myśleć i szybkim krokiem wyszła z biblioteki.

Szła pustymi korytarzami, rozmyślając o tym, jak by tu podejść Gajusza, by ten się nie zorientował. Przechodząc obok komnaty Artura usłyszała w
środku poirytowane głosy księcia i wychowanki króla. Wiedziona ciekawością zatrzymała się pod drzwiami, żeby dowiedzieć się o co poszło parze dwojga
upartych ludzi.
-Ale czego ty właściwie chcesz ode mnie, Morgano?- Artur na pewno nie był w dobrym nastroju.
-Chcę, żebyś był ostrożny i nie wyjeżdżał w najbliższym czasie z Camelotu. Zaufaj mi, proszę...
-Jak mam ci ufać, skoro ty nawet nie chcesz powiedzieć, o co ci chodzi. Uważasz mnie za dziecko, czy co?
Było słychać, jak Morgana głośno westchnęła, a stojąca za drzwiami Nadiya wyobraziła sobie, jak wymownie lady przewróciła oczyma.
-Po prostu... mam złe przeczucie. Arturze, nie jedź dzisiaj na żadne polowanie, zostań lepiej w zamku.
-Ach, ty i twoje złe przeczucia. Morgano, nie będziesz mówić, co mam robić.
-Czy ty zawsze wiesz wszystko lepiej? "Morgana jest już nieźle wkurzona"- pomyślała Nadiya.
-Jeśli chciałaś mnie zatrzymać przy sobie, jak mniemam, trzeba było wymyślić coś lepszego, niż jakieś tam przeczucia. Powiedz wprost, że ci się
podobam...
-I taki zarozumiały i arogancki burak miałby mi się podobać? Niedoczekanie twoje!..
Nadiya ledwo zdążyła odskoczyć od drzwi, zanim te otworzyły się gwałtownie i wybiegła z nich wściekła Morgana, która nie zauważyła nawet dziewczyny,
która z niepewną miną stała oparta o ścianę. Milady szybkim krokiem podążyła do swoich pokoi, a gdy zniknęła za zakrętem jeszcze przez chwilę było słychać
odgłos jej butów na obcasach. Gdy ucichły, Nadiya odetchnęła z ulgą i przez malutką szparkę zajrzała do komnaty księcia. Ten stał przed lustrem, dumnie
wypinając pierś i wpatrując się w swoje odbicie.
-Chyba naprawdę jej się podobam skoro tak zareagowała- pomyślał na głos Artur, a Nadiya, nie mogąc powstrzymać śmiechu, szybko oddaliła się.
Nie chciała podpaść Arturowi, gdyż wiedziała, że książę nieźle potrafi uprzykrzyć życie...
Ostatnio edytowano So sty 19, 2013 15:01 przez Roksolana, łącznie edytowano 1 raz
Roksolana
 
Posty: 60
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:56

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Pt sty 18, 2013 21:35

Świetny fragment :D Genialny! Idealny!
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Pt sty 18, 2013 21:40

ourfarewall napisał(a):rozdział 5 jest super. A mam pytanko o jednego z rycerzy, konkretnie Raymonda. Czy to ten sam Raymond, który mieszka/ł w tej samej kamienicy co Nadiya? Bo jeśli tak, to on nie koniecznie nadaje się na rycerza. Raczej jest to chłop z dolnego miasta,który lubi dobrze wypić ;p więc może lepiej zmienić imię? Ale to tylko sugestie oczywiście.
A i hipogryf ma łapy z pazurami, a gdzieś zauważyłam chyba kilkakrotne nazwanie jej "kopytem". Heh :D

Czy nie sądzicie że jest on TROSZECZKĘ za długi? Może lepiej podzielić go na chociaż wie części? Np. przed i po wyruszeniu na wyprawę?

Nie, to nie ten sam Raymond :D zmienimy imię ;>
W sumie hipogryf to ma i kopyta i łapy z pazurami :D Zapomniałyśmy się, poprawimy :)
No niby ten rozdział jest długi... ale miałyśmy taki koncept, żeby zaczynał się i kończył tak samo: wrzaskami Artura ^^ Pomyślimy nad tym, czy go skrócimy, czy nie.
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez Roksolana » So sty 19, 2013 15:03

Wcale nie uważam, że 5. rozdział jest za długi. Zawiera wszystko, co trzeba i myślę, że nie ma potrzeby go dzielić:)
Roksolana
 
Posty: 60
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:56

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Pt sty 25, 2013 22:31

A więc tak: poskładałam początek rozdziału szóstego, trzeba jeszcze wprowadzić trochę poprawek, ale ogólnie jest już okej ^^ Teraz przydałby się opis tego, jak Lancelot ratuje życie Artura. Najlepiej wszystko z perspektywy Lancelota. Jest ktoś chętny? ;> Można napisać, że Merlin nie był w stanie uratować Artura, bo np nie wiem... zaplątał się w ten krzak? Nie wiem :P Zależy to od tego, kto to będzie pisał :)

Była cicha spokojna noc. W małej wiosce Guelder większość mieszkańców już spała. Nie mieli oni pojęcia że ich spokój zostanie zakłócony. W lesie tuż obok wioski bandyci z północy rozbili obóz. Byli oni znani z napadów na małe osady. Z takich najazdów niewielu mieszkańców z zaatakowanych miasteczek uchodziło z życiem. Tej nocy bandyci zamierzali napaść właśnie na Guelder.
Nagle w wiosce dało się słyszeć tętent kopyt. Pewien mężczyzna, mieszkający w małym domku na skraju osady słysząc hałasy wyjrzał przez okno. To co zobaczył sprawiło, że serce zaczęło mu szybciej bić. Grupa uzbrojonych ludzi na koniach zbliżała się do miasteczka, a sądząc po bojowych okrzykach, nie mieli oni przyjaznych zamiarów. Mężczyzna szybko obudził żonę i syna.
- Izabella, zabierz Lancelota i uciekajcie. – powiedział nerwowo oglądając się w stronę okna, przez które widać już było łunę pożaru. To sąsiednie domy zajęły się ogniem podłożonym przez najeźdźców.
- A co z tobą Gareth? – zapytała zatrwożona kobieta.
- Zatrzymam ich, odwrócę ich uwagę, nie wiem. Błagam uciekajcie.
Spokój nocy został na dobre zakłócony. Ludzie wyrwani ze snu, w koszulach nocnych biegali w popłochu, próbując ratować swoje życie i dobytek. Niestety wieśniacy byli bezsilni wobec uzbrojonych i brutalnych bandytów, którzy byli głusi na jakiekolwiek błagania. Zabijali każdego, kto stanął im na drodze. Izabella tuląc do siebie małego synka była prawie na skraju wioski, kiedy usłyszała za sobą krzyk bólu męża. Odwróciła się i zobaczyła, jak bandyci mordują jej ukochanego. Ta chwila zwłoki wiele ją kosztowała. Jeden z najeźdźców zauważył ją i ruszył w jej stronę. Niewiele myśląc Izabella postawiła syna na ziemi i kucnęła przy nim.
- Lancelot, posłuchaj. Musisz teraz uciekać. Biegnij w stronę tamtych drzew, widzisz je? Schowaj się i nie wychodź, dopóki nie będzie bezpiecznie. Biegnij!
Mały chłopiec pomimo tego, że był oszołomiony tym co działo się wokół niego posłuchał matki i pobiegł we wskazanym kierunku. Już z ukrycia obserwował jak bandyci zabijają jego matkę i zabierają wszystko co nie zostało zniszczone lub spalone. Lancelot był przerażony. Nie ruszał się z ukrycia jeszcze długo po tym, jak usłyszał że bandyci wycofują się z wioski. W końcu odważył się wyjść, a to co zobaczył na zawsze wryło mu się w pamięć. Nie ocalał żaden dom, żadna zagroda. Wioska była kompletnie ogołocona, a na ulicach leżały martwe ciała mieszkańców. Chłopiec w gruzach swojego domu znalazł swój kocyk. Jedyną rzecz, która sprawiała, że czuł się bezpieczny. Lancelot okrył się kocem i zasnął po długich godzinach płaczu. Śpiącego chłopca znalazł mężczyzna, który nieopodal zbierał drewno na opał. Zaalarmowany dymem ruszył w stronę Guelder. Kiedy zobaczył pogorzelisko zaczął szukać ocalałych, jednak nie znalazł nikogo oprócz małego i zmarzniętego chłopca. Mężczyzna zaniósł dziecko do swojego domu i ułożył na ciepłym łóżku. Gdy Lancelot się obudził było już południe. Widząc przytulne wnętrze domu zapomniał o wydarzeniach z nocy i chciał pobiec do rodziców ale nigdzie ich nie mógł znaleźć. Nagle zalała go fala wspomnień ostatniej nocy. Lancelot zaczął płakać. W tym momencie do pokoju wszedł mężczyzna, który znalazł chłopca w lesie. Widząc przerażenie chłopca zaczął go uspokajać.
- Nie bój się. Już nic ci nie grozi. Nazywam się Alain. Znalazłem cię nad ranem samego w ruinach. Powiesz mi, jak się nazywasz?
Chłopiec przez moment patrzył na mężczyznę przestraszony. Nie wyglądał jak jeden ze złych ludzi, którzy zaatakowali w nocy
- Lancelot - odpowiedział roztrzęsionym głosem. Pomiędzy łkaniami chłopca Alain dowiedział się że wioskę w której mieszkał Lancelot napadli bandyci.
- Nie płacz, pomogę ci. Na pewno jesteś głodny, co?
Chłopiec nieśmiało pokiwał głową, Alain poszedł do kuchni po miskę owsianki.
- Jedz zanim wystygnie. – powiedział stawiając jedzenie na stole. Lancelot w ciszy zabrał się do jedzenia, a po jego policzkach pociekły świeże łzy.
Mężczyzna zamyślił się, nie miał pojęcia co powinien zrobić z chłopcem. Na pewno jego rodzice zginęli w ataku, nikt z wioski go nie przeżył. On sam nie znał się na wychowywaniu dzieci, nie miał też żony, która mogłaby mu pomóc. Wiedział jednak, że nie może zostawić tego chłopca bez opieki. Po chwili Alain zdał sobie sprawę, że Lancelot skończył jeść i wpatruje się w niego od jakiegoś czasu. W tamtej chwili serce mężczyzny zmiękło. Postanowił przygarnąć chłopca i wychować tak, jakby był jego synem. Nie chciał go jednak nigdy oszukiwać, kiedy nadejdzie odpowiedni czas opowie chłopcu jego historię. Mijały lata, Lancelot trochę podrósł i Alain udzielił chłopcu odpowiedzi na nurtujące go pytania dotyczące jego rodziny. Lancelot przypomniał sobie urywki wspomnień i tego, co czuł tamtej okropnej nocy. Przysiągł sobie, że cokolwiek będzie się działo już nigdy nie będzie bezradny wobec wroga. Od tamtej chwili każdego dnia cały swój wolny czas poświęcał na ćwiczenie walki mieczem za który, na początku, służył mu zwykły patyk. Miał nadzieję, że kiedyś będzie tak dobry w walce, że spełni się jego marzenie i dostąpi zaszczytu zostania rycerzem.
Teraz Lancelot był już dorosłym mężczyzną i zmierzał w stronę Camelotu. Wiedział, że to właśnie rycerze Uthera są najlepszymi w pięciu królestwach, i miał on nadzieję dołączyć do ich grona.

***
Artur stał na środku niezbyt szerokiego wąwozu, z dwóch stron otoczonego wysokimi skałami. Wokół księcia leżało kilka, martwych ciał rycerzy Camelotu oraz nieznajomych ludzi ubranych na czarno. Młody Pendragon rozglądał się dookoła, szukając czegoś wzrokiem. Nagle poczuł silny ból. Jego pierś przeszyła strzała z czarnym opierzeniem. Artur padł na kolana i ostatnimi siłami spojrzał w kierunku, z którego przyleciała. Jak przez mgłę zobaczył postać w czarnym długim płaszczu, która osiodławszy konia zniknęła pośród drzew. Kątem oka dostrzegł, że z drugiej strony nadbiegł zdyszany Merlin, a na jego twarzy malowała się bezgraniczna rozpacz...
-Nieeeee....
Morgana obudziła się gwałtownie i usiadła na łóżku, ciężko dysząc. Była przerażona tym, co zobaczyła. To znowu się wydarzyło. Miała kolejny z tych dziwnych snów. Ogromnie obawiała się tego, że może on stać się rzeczywistością. Przecież zawsze tak było z tymi snami. Co powinna zrobić? Ostrzec Artura? Ale przed czym dokładnie? Przed snem? Przecież on to zlekceważy i potraktuje jako żart. Czy w ogóle ktokolwiek ktoś jej uwierzy?
Jej rozmyślania przerwała Gwen, która weszła do pokoju trzymając na rękach kilka pięknych, jedwabnych szat należących do Morgany. Dziewczyna od razu spostrzegła, że z jej panią jest coś nie tak. Znała ją już od dawna i pomimo tylu różnic dzielących obie dziewczyny, łączyła je serdeczna przyjaźń.
-Co się stało, Milady?- zapytała łagodnie Gwen, siadając przy niej na łóżku i obejmując ja ramieniem. Domyślała się, że to mógł być kolejny koszmar, ale jeszcze nigdy nie widziała Morgany tak wystraszonej.
Wychowanka króla milczała. Nie była pewna, czy powinna mówić o tym, co zobaczyła. Nie chciała martwić dobrej dziewczyny. Sama spróbuje coś zrobić.
-Nic. To... To był tylko sen.- odpowiedziała drżącym głosem.
-Czy na pewno wszystko w porządku?- w oczach Gwen było widać tyle troski.
-Tak...- sama nie była pewna swej odpowiedzi.
-Czy mogę cos jeszcze dla ciebie zrobić?
-Nie, dziękuję Gwen. Teraz po prostu chciałabym pobyć trochę sama.- Irytowały już ją te wszystkie pytania. Za każdym razem było dokładnie tak samo. Tysiące pytań, na które Morgana zawsze udzielała tej samej odpowiedzi. - Możesz już iść.
-Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to będę w pobliżu- powiedziała Gwen i wyszła z komnaty, cicho zamknąwszy za sobą drzwi.
Gdy znalazła się w drugim pokoju westchnęła. Czuła wyraźnie, że Morganę coś dręczy i było jej trochę przykro, że ta znowu nic jej nie powiedziała. Czyżby jej nie ufała? Taka myśl przeszła jej przez głowę, ale dziewczyna szybko ją odrzuciła. Przecież Morgana zawsze była nieco zamknięta w sobie,
a nawet tajemnicza, ale odznaczała się także siłą, więc powinna sobie poradzić. Tak rozmyślając, Gwen powróciła do swoich codziennych obowiązków.

***

Merlin w pośpiechu włożył swoją zwykłą niebieską koszulę i czerwoną chustkę. Wybiegł ze swojego pokoju i od razu za drzwiami natknął się na Gajusza, którego o mało co nie strącił ze schodów.
-Merlin, co ty?.. zaczął lekko oburzony medyk.
-Przepraszam, ale muszę biec. Już i tak jestem spóźniony. Jeszcze chwila i Artur mnie zabije...
-Wcale mu się nie dziwię- rzekł Gajusz, patrząc surowym wzrokiem na rozczochrane włosy chłopaka i niedbale założoną chustkę.- Który to już raz w tygodniu?
-Gajuszu, więc nawet ty nie jesteś po mojej stronie?- powiedział młody czarodziej, chwytając ze stołu kromkę chleba.
-Nie, jeśli nie pozbierasz dla mnie ziół, które miały być na wczoraj, jeśli dobrze pamiętam i nie wyczyścisz wszystkich słoików po lekach, które miały być czyste dwa dni temu i...
-Niech Nadiya wreszcie coś zrobi- odparł lekko zirytowany Merlin. Zauważył, że ostatnimi czasy dziewczyna coraz częściej i dłużej przesiaduje w bibliotece. Bardzo chciał się dowiedzieć, co ona tam robi, ale sprytna dziewczyna zawsze go jakoś zbywała, a od tego jego ciekawość rosła jeszcze bardziej.
-Nie zrzucaj całej brudnej roboty na nią, Merlinie.
Chłopak westchnął i powiedział zrezygnowanym tonem:
- No dobrze, zrobię to, ale...
Przerwał mu głośny okrzyk.
-MERLIN!!!
-...jeśli wrócę żywy- dokończył i wybiegł zakładając na siebie brązową kurtkę.
Gajusz tylko bezradnie pokręcił głową.
Merlin zatrzymał się na sekundę przed drzwiami pokoju księcia. Wziął głęboki wdech i świadomy tego, co go może tam czekać, wszedł do środka.
Artur stał na środku komnaty z rękami skrzyżowanymi na piersiach, a na jego twarzy malowała się wyraźna irytacja. Merlin ze zdziwieniem zauważył, że książę jest już ubrany, a na stole leży gotowa do założenia zbroja. Niestety reszta pokoju nie prezentowała się zbyt dobrze. Szczególnie łóżko, które
wyglądało, jakby przebiegło po nim stado koni.
Artur opanował się i z kamienną twarzą zaczął spokojnie przechadzać się po komnacie, jakby nad czymś rozmyślał. Wydawało się, że w ogóle nie zauważa stojącego przed nim sługi. Nagle jednak zatrzymał się przed Merlinem i powiedział:
-Czy mógłbyś mi wytłumaczyć, CO się z tobą dzieje i dlaczego ZNOWU się spóźniłeś?
Merlin zrobił zakłopotaną minę, a książę kontynuował:
-Bo nie mogę zrozumieć, jak...
-Jak przyjemne i beztroskie jest życie sługi? Nie martw się, wszyscy nie mogą być szybcy na rozum. Może kiedyś…
-Zamilcz, bo jeszcze słowo i przypomnisz sobie, jak smakują tegoroczne Camelockie pomidory. A teraz chcę ci dać do zrozumienia, że jeśli jeszcze raz się takie coś powtórzy, to pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś.
-Już żałuję- powiedział Merlin patrząc wymownie na łóżko księcia.
Artur zmierzył go ironicznym spojrzeniem, ale zaraz przybrał na twarz słodki uśmiech. Merlin sam nie wiedział co jest gorsze, wściekłe spojrzenie, czy ten podejrzany uśmiech.
-A wiec, mój drogi Merlinie, czyżbyś wspominał coś o przyjemnym życiu? Bo mam dla ciebie małą nagrodę w postaci wyczyszczenie wszystkich moich butów, zbroi, posprzątania pokoi i zrobienia porządku w stajni.
-Już wczoraj zostałem nagrodzony, więc może dzisiaj...
-Masz rację, jestem niesprawiedliwy. Dzisiaj należy ci się podwójna nagroda. Wypierzesz moje rzeczy i jeżeli jeszcze raz znajdę jakieś gacie w złym kolorze, masz gwarantowany tydzień w dybach. Aha, i w południe jedziemy na polowanie, więc do tego czasu wszystko ma lśnić.
Poklepawszy Merlina po ramieniu, wyszedł, zostawiając biednego sługę samego w zabałaganionym pokoju.
***
Ten dzień był wyjątkowo gorący. Powietrze jakby stało w miejscu i miało się dziwne wrażenie, że jest ono nienaturalnie ciężkie i lepkie. Ulice Camelotu, zazwyczaj zatłoczone, teraz wyglądały zupełnie inaczej. Tłum ludzi był wyraźnie mniejszy i jakby zaspany. Wszyscy, którzy mieli taką możliwość, zostawali w swoich domach, gdzie panował przyjemny chłód. Tylko ci, którzy naprawdę musieli, wymykali się niechętnie z zamiarem szybkiego powrotu.
W tym czasie Nadiya siedziała przy oknie w bibliotece i z głową oparta na ręce tempo wpatrywała się w pożółkłą od starości stronę wielkiej, grubej księgi opisującej genealogię znaczniejszych rodów Camelotu. Dziewczyna ciężko westchnęła i zamknęła książkę. Była już tym wszystkim zmęczona. Jej poszukiwania nie dały na razie żadnego rezultatu. Żadnego. Nie trafiła nawet na najmniejszy ślad... Gdy przybyła do Camelotu, zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo znaleźć informacje o swoim pochodzeniu i rodzinie, bo przecież minęło tyle lat i wszystko się zmieniło, ale nie przypuszczała, że utkwi w miejscu już na samym początku.
Nadiya wstała i przeszła się pomiędzy wysokimi regałami. Znajdowało się tam tyle książek! Może na stronach jednej z nich znajdzie odpowiedź? Nagle jej wzrok przykuła ilustracja okładki jednej książki, którą już kiedyś usiłowała przeczytać. Rysunek przedstawiał potężne drzewo z głębokimi korzeniami.
W tym momencie przyszedł jej na myśl Gajusz, który mieszkał w Camelocie od tak dawna. On mógłby coś wiedzieć albo naprowadzić ją na jakiś ślad, przecież miał kontakt z tyloma ludźmi. Niestety, nawet jeśli medyk wiedział coś o jej pochodzeniu, na razie nie dawał nic po sobie poznać. "Trzeba go będzie jakoś sprytnie wypytać. Ale z Gajuszem nie będzie łatwo, on ma głowę na karku..." - pomyślała Nadiya. Tylko trzeba to zrobić w takiej chwili, kiedy w pobliżu nie będzie się kręcił ten wścibski Merlin. Wiedziała, że już od jakiegoś czasu pilnie się jej przygląda. Może ją o coś podejrzewa? "Ale co go to interesuje, co ja robię? Nie jego sprawa!"-pomyślała dziewczyna, ale w głębi serca poczuła lekkie ukłucie żalu. Poczuła, że jednak chciałaby mieć takiego przyjaciela, jak Merlin. Na pewno by jej pomógł i zrozumiał, ale... Dziewczyna znowu westchnęła, postanawiając już więcej o tym nie myśleć i szybkim krokiem wyszła z biblioteki. Szła pustymi korytarzami, rozmyślając o swoich poszukiwaniach i planach związanych z podpytaniem Gajusza. Przechodząc obok komnaty Artura usłyszała w środku poirytowane głosy księcia i wychowanki króla. Wiedziona ciekawością zatrzymała się pod drzwiami, żeby dowiedzieć się o co poszło parze dwojga bardzo upartych ludzi.
-Ale czego ty właściwie chcesz ode mnie, Morgano?- Artur na pewno nie był w dobrym nastroju.
-Chcę, żebyś był ostrożny i nie wyjeżdżał w najbliższym czasie z Camelotu. Zaufaj mi, proszę...
-Jak mam ci ufać, skoro ty nawet nie chcesz powiedzieć, o co ci chodzi. Uważasz mnie za dziecko, czy co?
Było słychać, jak Morgana głośno westchnęła, a stojąca za drzwiami Nadiya wyobraziła sobie, jak wymownie przewróciła oczyma.
-Po prostu... mam złe przeczucie. Arturze, nie jedź dzisiaj na żadne polowanie, zostań lepiej w zamku.
-Ach, ty i twoje złe przeczucia. Morgano, nie będziesz mówić mi, co mam robić.
-Czy ty zawsze musisz wiedzieć wszystko najlepiej?!
"Morgana jest już nieźle wkurzona"- pomyślała Nadiya.
-Jeśli chciałaś mnie zatrzymać przy sobie, jak mniemam, trzeba było wymyślić coś lepszego, niż jakieś tam przeczucia. Powiedz wprost, że ci się podobam...
-Taki zarozumiały i arogancki burak miałby mi się podobać? Niedoczekanie twoje!
Nadiya ledwo zdążyła odskoczyć od drzwi, zanim te otworzyły się gwałtownie i wybiegła z nich wściekła Morgana, która nie zauważyła nawet dziewczyny, która z niepewną miną stała oparta o ścianę. Milady szybkim krokiem podążyła do swoich pokoi, a gdy zniknęła za zakrętem jeszcze przez chwilę było słychać oddalający się odgłos jej butów na obcasach. Gdy znowu zapanowała cisza, Nadiya odetchnęła z ulgą i przez malutką szparkę zajrzała do komnaty księcia. Ten stał przed lustrem, dumnie wypinając pierś i wpatrując się w swoje odbicie.
-Chyba naprawdę jej się podobam skoro tak zareagowała- pomyślał na głos Artur, a Nadiya, nie mogąc powstrzymać śmiechu, szybko oddaliła się.
Nie chciała podpaść Arturowi, gdyż wiedziała, że książę nieźle potrafi uprzykrzyć życie…
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez iwek33 » So sty 26, 2013 10:58

Mam dla wszystkich którzy tutaj piszą bardzo miłą informacje naszą książkę czytała pani z polskiego mojej siostry i powiedziała że bardzo fajne i wciągające. Więc mamy za sobą kawał dobrej roboty. Zwróciła tylko uwagę że czasami są małe błędy stylistyczne i brakuje przecinków ale z to można jakoś przeżyć. :D
iwek33
 
Posty: 63
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 19:43

Re: Fragmenty

Postprzez ourfarewall » Śr sty 30, 2013 17:36

nauczycielka polskiego? jak?
uhuu.. jestem z nas dumna. :D
ourfarewall
 
Posty: 96
Dołączył(a): Cz lis 08, 2012 20:39

Re: Fragmenty

Postprzez iwek33 » So lut 02, 2013 21:14

Ja też byłam w szoku jak się dowiedziałam :D . I mam pytanie czy ktoś pisze następny fragment?
iwek33
 
Posty: 63
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 19:43

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » So lut 02, 2013 22:27

No właśnie czekamy, aż ktoś się zgłosi.
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez iwek33 » N lut 03, 2013 09:15

Jeżeli nikt nie pisze to ja mogę nad tym pomyśleć i spróbować coś napisać
iwek33
 
Posty: 63
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 19:43

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » N lut 03, 2013 12:17

Okej :) Byłoby fajnie :)
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez iwek33 » Śr lut 06, 2013 18:59

Był wczesny ranek Merlin szedł do stajni po konia dla Artura, znowu musiał jechać z nim na polowanie nienawidził tego. Wogóle nie rozumiał, jak zabijanie niewinnych stworzeń może sprawiać komuś tyle radości. Merlin musiał się spieszyć i tak był już spóźniony, a nawet nie zdążył zjeść porządnego śniadania. Gdy tylko czarodziej wyszedł z zamku na dziedzińcu już czekał na niego Artur z paroma rycerzami.
- No nareszcie, gdzie ty się podziewałeś? - Artur zaczął wypytywać sługę o przyczynę jego spóźnienia, jednak Merlin nie miał najmniejszej ochoty tłumaczyć się swojemu panu.
- Gdybyś musiał sam się ubrać i przygotować na polowanie to pewnie na ciebie musielibyśmy czekać.
Rycerze wybuchneli śmiechem jednak, gdy zobaczyli wściekłe spojrzenie Artura natychmiast umilkli. Całą tą scenę z okna obserwowała Lady Morgana wciąż pamiętała swój ostatni sen w którym Artur zginął od strzały mężczyzny w czarnej pelerynie. Żałowała, że nie udało jej się przekonać Artura, by nie opuszczał zamku.
Po kilku godzinach jazdy na koniu po lesie Merlin miał dosyć, jednak nie zanosiło się na to, żeby książe miał ochotę zawrócić, wiedział, jak bardzo jego sługa nie lubi polowań i miał ochotę zemścić się za poranne ośmieszenie go przed rycerzami. W końcu dotarli do wąwozu z dwóch stron otoczonego wysokimi skałami. Nikt nie zauważył, że pomiędzy skałami ukryło się kilku mężczyzn ubranych w czarne peleryny, aby nie było ich widać w cieniu skał. Nagle Merlin usłyszał świst strzał i zobaczył, jak kilku rycerzy pada martwych zaczął szukać wzrokiem napastników, ale nigdzie nie mógł ich dostrzec. Razem z Arturem i kilkoma ocalałymi rycerzami ukryli się w niewielkiej grocie między skałami. Byli w pułapce nie mogli wyjść, bo zostaliby dostrzeżeni i zabici.
Na szczęście niedaleko wąwozu przejeżdżał Lancelot, który zmierzał do Camelotu. Zauważył on martwe ciała rycerzy i postanowił pojechać górą wąwozu, żeby nie wpaść w pułapkę. Mężczyzna jechał powoli i rozglądał się za ludźmi, którzy zabili rycerzy w dole, nagle mężczyźni w czarnych pelerynach wyszli z kryjówek wyglądało to, jakby wychodzili z wnętrza skał.
- Rzuć broń, a pozwolimy ci odejść.- powiedział najstarszy z mężczyzn prawdopodonie był on dowódcą tej bandy.
- Ja rzucę broń, a wy mnie zastrzelicie, gdy będę odchodził- nie zamierzam dać się zabić w taki sposób.
- Nie mów, że chcesz z nami walczyć. Nie wyglądasz na takiego co zna się na walce i jesteś tutaj zupełnie sam.
- Zaryzykuję- to mówiąć wyciągnoł miecz, który kupił nie dawno od kupca w małym miasteczku. I zaatakował.
Odgłosy walki niosły się echem po całym wąwozie, lecz nie trwały zbyt długo. Po chwili dało się usłyszeć tenten kopyt w wąwozie Lancelot zawrócił, bo chciał sprawdzić, czy atak w wąwozie ktoś przeżył i, czy nie potrzebuje pomocy. Niestety rycerze zgineli od strzał po godle na pelerynie jednego z nich mężczyzna rozpoznał rycerza Camelotu.
Gdy odgłosy ucichły jeden z rycerzy wyszedł z jaskini, zobaczył mężczyzne nie wyglądał na bandynte poza tym był sam zawołał więc resztę. Artur odrazu podszedł do mężczyzny
- Kim jesteś?
- Nazywam się Lancelot. Przejeżdżałem górą wąwozu, gdy napadli mnie ci bandyci, zawróciłem, żeby sprawdzić czy ktoś żyje.
- Sam pokonałeś tych bandytów?
- Tak.
- Nie wyglądasz na rycerza. Ale zawdzięczamy ci życie co mógłbym dla ciebie zrobić?
- Raczej nie możesz mi pomóc, zawsze chciałem zostać rycerzem Camelotu właśnie po to tam zmierzam.
- Postaram się żeby twoje marzenie się spełniło.
- Jak możesz tak mówić?
- Ponieważ jestem Artur Pendragon książe Camelotu.
Lancelot dopiero teraz zauważył resztę rycerzy i godła na ich pelerynach teraz jego nadzieja na spełnienia marzenia jeszcze bardziej wzrosła.
- Pojedź z nami do Camelotu wstawię się za ciebie u króla.
- Tak panie. Dziękuje.
Reszta drogi do Camelotu przebiegła spokojnie. Artura dręczyła, jednak myśl, że Lancelot nie spełni swojego marzenia w końcu nie był szlachcicem, a tego wymagało prawo.



Okej tyle udało mi się napisać. Piszcie co o tym myślicie i czy się wam podoba :)
iwek33
 
Posty: 63
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 19:43

Re: Fragmenty

Postprzez iwek33 » So lut 09, 2013 20:39

Będziemy już kończyć szósty rozdział czy jeszcze coś tam dajemy?
iwek33
 
Posty: 63
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 19:43

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » So lut 09, 2013 21:29

To na pewno nie jest koniec rozdziału, trzeba coś wymyślić do fabuły. Ja bym troszkę zmieniła ten fragment (żeby pokrywał się ze snem Morgany) i szła dalej w wątek tych zbójów. Może jakiś ponowny atak? Na jakąś wioskę? Lancelot już jako rycerz by pojechał ją odbić czy coś... nie wiem.
Generalnie teraz forum z mojej i PozdrawiamWas strony przystopuje: matura, dużo nauki, konkurs, Vlahos... No trochę tego jest ;)
Ale broń Boże to nie jest koniec tej działalności :P Rzucajcie pomysły jakie macie.
Może by tak w tym rozdziale zapoznać Gwen i Lancelota?
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez iwek33 » Pt lut 15, 2013 13:12

Był wczesny ranek Merlin szedł do stajni po konia dla Artura, znowu musiał jechać z nim na polowanie nienawidził tego. Wogóle nie rozumiał, jak zabijanie niewinnych stworzeń może sprawiać komuś tyle radości. Merlin musiał się spieszyć i tak był już spóźniony, a nawet nie zdążył zjeść porządnego śniadania. Gdy tylko czarodziej wyszedł z zamku na dziedzińcu już czekał na niego Artur z paroma rycerzami.
- No nareszcie, gdzie ty się podziewałeś? - Artur zaczął wypytywać sługę o przyczynę jego spóźnienia, jednak Merlin nie miał najmniejszej ochoty tłumaczyć się swojemu panu.
- Gdybyś musiał sam się ubrać i przygotować na polowanie to pewnie na ciebie musielibyśmy czekać.
Rycerze wybuchnęli śmiechem jednak, gdy zobaczyli wściekłe spojrzenie Artura natychmiast umilkli. Całą tą scenę z okna obserwowała Lady Morgana wciąż pamiętała swój ostatni sen w którym Artur zginął od strzały mężczyzny w czarnej pelerynie. Żałowała, że nie udało jej się przekonać Artura, by nie opuszczał zamku.
Po kilku godzinach jazdy na koniu po lesie Merlin miał dosyć, jednak nie zanosiło się na to, żeby książę miał ochotę zawrócić, wiedział, jak bardzo jego sługa nie lubi polowań i miał ochotę zemścić się za poranne ośmieszenie go przed rycerzami. W końcu dotarli do wąwozu z dwóch stron otoczonego wysokimi skałami. Gdy byli mniej więcej w połowie z drugiej strony wąwozu zauważyli dosyć dużą grupę ludzi zmierzających w ich kierunku. Merlin podjechał bliżej do Artura
- Myślisz że to mogą być bandyci?
-Możliwe ale jesteśmy zbyt daleko żeby to stwierdzić.
-Może powinniśmy zawrócić?
-Merlinie nie będę rezygnował z polowania przez grupę ludzi nawet jeżeli są to bandyci.
-Jest ich znacznie więcej jesteś pewien że jeżeli zaatakują damy im radę?
-Skąd ta pewność że nas zaatakują?
-Nie wiem mam złe przeczucia.
-Ty i te twoje przeczucia. Przyznaj że się boisz.
-Nie boję się.
-Zaraz się przekonamy czy twoje przeczucie było słuszne, zbliżamy się do nich.
Niestety przeczucie Merlina okazało się słuszne byli to bandyci i to bardzo niebezpieczni. To właśnie oni kilka lat temu napadli na małą wioskę zwaną Guelder. Gdy tylko zobaczyli mały oddział z Camelotu od razu wiedzieli że będzie to ich udany dzień. Bandyci otoczyli rycerzy ciasnym kołem, aby nikt nie mógł im uciec, ten który dosiadał najlepszego konia, a jego twarz była poznaczona bliznami świadczącymi o tym, że wygrał już wiele walk wysunął się z szeregu.
- Oddajcie nam złoto, a oszczędzimy wasze życie.
-Nie boimy się was-odpowiedział Artur.
-To oznacza, że chcecie z nami walczyć? Kim jesteście, żeby się na to odważyć.
-Jestem Artur Pendragon książę Camelotu. Dajcie nam przejechać.
-No no sam książę Artur, ale się boje.-Powiedział ironicznym tonem bandyta- Myślisz, że was przepuścimy mamy dwókrtoną przewagę liczebną. Dlaczego więc mamy pozwolić wam odjechać?
-Nie poddamy się bandzie zbirów.-To mówiąc Artur wyciągnął miecz, reszta rycerzy postąpiła tak samo.
-Jak chcecie daliśmy wam szansę na wycofanie się. Zabić ich!
Krąg bandytów rozproszył się, zaczęła się walka. Wkrótce okazało się że bandyci byli lepsi w straszeniu niż w walce i raczej walczyli z wieśniakami uzbrojonymi w widły a nie z wyszkolonymi rycerzami. Po kilku minutach bandyci stracili przewagę liczebną. W wąwozie został tylko Artur i przywódca bandytów. Gdy ten spostrzegł że jest sam zaczął uciekać do wyjścia z wąwozu, aż w końcu zniknął w lesie. Artur zaczął szukać ocalałych dopiero wtedy uświadomił sobie że nigdzie nie ma Merlina sprawdził jeszcze raz między nie żyjącymi, jednak tam go nie znalazł zaczął rozglądać się dookoła i w tym momencie poczuł przeszywający ból w piersi zobaczył opierzoną na czarno strzałę, usłyszał gdzieś w oddali krzyk Merlina i stracił przytomność. Zanim czarodziej dobiegł do Artura zobaczył postać pochylającą się nad nim
-Kim jesteś?
-Jestem Lancelot, widziałem, że potrzebujecie pomocy ale za nim tutaj dojechałem było już po walce.
-Znasz tych bandytów?
-Pamiętam ich, kiedy byłem mały najechali wioskę w której mieszkałem zabili moją matkę, ojca i wszystkich mieszkańców wioski a domy spalili. Musimy go stąd zabrać może być ich tutaj więcej.
- Ale dokąd? Nie zdążymy dotrzeć do Camelotu.
-Musimy wyjść z tego wąwozu to idealna pułapka.
Po paru minutach byli już na polanie w pobliskim lesie.
-Przyniosę drewno, trzeba rozpalić ogień-powiedział Lancelot.Gdy zniknął w gęstwinie drzew Merlin postanowił użyć magii, by uzdrowić Artura wiedział, że jeśli tego nie zrobi książę umrze. Skupił się i próbował przypomnieć sobie jakieś zaklęcie uzdrawiające które czytał w księdze magii. Gdy wreszcie przypomniał sobie odpowiednie zaklęcie przyłożył rękę do rany Artura i w skupił się na zaklęciu,nigdy wcześniej go nie używał, ale teraz nie miał innego wyjścia. Po chwili jego oczy zmieniły kolor na kilka sekund, ale zaraz przybrały swój zwyczajny kolor. Artur poruszył się, czarodziej wiedział, że to dobry znak rana przestała krwawić. Merlin założył opatrunek z powrotem akurat gdy Lancelot wrócił z drewnem na opał.
-Co z nim?
-Lepiej, musi odpocząć.
-Jak to możliwe? Co mu podałeś? Przed chwilą był umierający.
-Użyłem specjalnych ziół, żeby zatrzymać krwawienie, Gajusz mnie tego nauczył wiedział, że może mi się przydać i miał rację.
-W porządku - odpowiedział Lancelot chociaż nie do końca uwierzył Merlinowi wychował się w małej wiosce, gdzie ludzie znali się na ziołach, jednak o czymś takim nigdy nie słyszał.
-My też powinniśmy odpocząć.
-Masz rację.
Noc minęła spokojnie. Następnego dnia, gdy przygotowywali się do drogi Lancelot zapytał
-Może pojadę z wami do Camelotu? I tak zmierzam w tamtym kierunku, a wam przyda się pomoc.
-Dobrze, jeżeli chcesz możesz z nami pojechać-Merlin wiedział, że w lesie jest mnóstwo bandytów, a Artur nie odzyskał jeszcze sił. Podjął dobrą decyzję w drodze do Camelotu Lancelot miał wiele okazji, by wykazać się swoją umiejętnością walki mieczem, nawet Artur był zdziwiony, jak człowiek z małej wioski tak dobrze radzi sobie w walce mieczem. Po dwóch dniach dotarli do Camelotu, a rana Artura dobrze się zagoiła. Merlin podczas wędrówki dowiedział się o marzeniach Lancelota, postanowił porozmawiać o tym z Arturem.


Napisałam ten fragment jeszcze raz tylko początek zostawiłam tak jak był. Wyszedł mi trochę długi dlatego dalej nie pisałam. Nie jestem pewna cz o to chodziło starałam się pisać zgodnie ze snem Morgany z wcześniejszego fragmentu. Jeżeli ktoś ma inny pomysł to niech napisze bo mi już nic innego nie przychodzi do głowy. Czekam na wasze komentarze. :)
iwek33
 
Posty: 63
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 19:43

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » Pt lut 15, 2013 15:39

Dobrze! Jest zgodność ze snem :D No, poprawi się kilka powtórzeń, doda kilka opisów i będzie fajowo! Trzeba udramatycznić walkę.
Masz jakieś pomysły co do tego, co później mogło się dziać?
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Re: Fragmenty

Postprzez iwek33 » Pt lut 15, 2013 16:43

Można dać tą wspomnianą rozmowę z Arturem, opisać jak Lancelot zostaje rycerzem ( tego nie napisałam dlatego że nie wiem czy go zostawiamy na dłużej lub na stałe czy zrobimy tak jak w serialu że odejdzie) i jak pisałaś można poznać Lancelota z Gwen.
iwek33
 
Posty: 63
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 19:43

Re: Fragmenty

Postprzez Agga » So lut 16, 2013 13:26

Myślę, że faktycznie trzeba opisać to, jak Lance zostaje rycerzem i fajnie by było go od razu nie wywalać :D Aha i jeszcze jedna sprawa: robimy ten romans Lancelota i Gwen teraz, czy może później?
Agga
 
Posty: 130
Dołączył(a): Śr lis 07, 2012 18:13

Postprzez » So lut 16, 2013 13:26

 

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Pomysły, pierwsze teksty

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: ajewoxehinqoz i 5 gości

cron