przez PozdrawiamWas » So lis 10, 2012 19:39
Zapomniałaś o jednym fragmencie. Ja też sklejałam i przy okazji usunęłam błędy i powtórzenia oraz poprawiłam w niektórych miejscach dialogi. Jeśli waszym zdaniem już wszystko gra to umieszczamy nasz prolog w "gotowych fragmentach".
Prolog
Była cicha i spokojna noc. Światło księżyca rozjaśniało mrok, który panował w lesie. Od czasu do czasu słychać było pohukiwanie sowy, która przysiadła wśród drzew, nieświadoma tego, że tej nocy miały rozegrać się wydarzenia mające ogromny wpływ na przyszłość. Pomimo spokoju, w powietrzu można było wyczuć coś dziwnego: pewien rodzaj napięcia, oczekiwania. Nieliczni, którym dane było poznać to co jeszcze nie nastąpiło, wiedzieli jak ważne są wydarzenia które miały nastąpić. Pewna zakapturzona postać siedziała przy wejściu do Doliny Upadłych Królów. Nagle ciszę rozdarł ogłuszający ryk. Sowa z przerażeniem zerwała się z gałęzi i odleciała w mrok nocy z dala od źródła dźwięku.
-Zaczęło się – pomyślała postać spoglądając w górę – Mam nadzieję, że mu się uda. Nawet nie wie ile teraz od niego zależy.
W tym samym czasie z zamku w akompaniamencie ryków smoka i pokrzykiwań rycerzy uciekał mężczyzna. Nie był to byle kto, z Camelotu uciekał Balinor – ostatni władca smoków. Jego pobratymcy zostali odszukani oraz zamordowani przez wojska króla. Sam Balinor cudem uniknął śmierci, która nadal mu groziła. Mężczyzna został zdradzony. Jego przyjaciel – Gajusz, przekazał mu wiadomość od Uthera, w której król twierdził, że pragnie zaprzestać prześladowania ludzi i stworzeń związanych z magią. Balinor naiwnie uwierzył w szczerość zamiarów władcy, miał nadzieję, że nareszcie będzie mógł żyć nie ukrywając się. Nie przewidział tego, iż Uther posunie się do złamania swojego słowa, byleby tylko zwabić do zamku i zabić zarówno ostatniego smoka jak i jego władcę. Balinor teraz płacił ogromną cenę za swoją łatwowierność: Kilgarrah został uwięziony, może nawet już nie żył, a jego samego czekała tułaczka po obcych królestwach, jeśli uda mu się uciec.
Czarodziej biegł przed siebie, nie był nawet pewien czy kieruje się w stronę granicy. Cały czas nerwowo oglądał się za siebie, niestety rycerze nie pozostawali ani trochę w tyle – wręcz przeciwnie, pogoń zaczynała się do niego zbliżać. Prawie stracił nadzieję, ponieważ wiedział, że nie jest wystarczająco potężny aby stawić czoła całej armii Uthera. Nagle poczuł czyjąś obecność. Nie mógł to być zwykły druid, wyczuwał zbyt dużą moc jak na druida. Władca smoków spojrzał w stronę źródła mocy. Faktycznie nie wyczuwał druida, nie był to w ogóle człowiek. Oczom Balinora ukazała się Dolina Upadłych Królów. Mężczyzna poczuł jak w jego mięśnie wstępuje nowa siła, wiedział, że rycerze króla zdrajcy nie odważą się wejść do przeklętego miejsca. Czarodziej miał rację, gdy tylko przekroczył granicę doliny pogoń zatrzymała się niepewna co dalej robić. Ta krótka chwila zawahania wystarczyła Balinorowi, by odpocząć. Nie był jeszcze stary, ale dawno nie był zmuszany do tak wielkiego wysiłku. Po odpoczynku ruszył dalej przed siebie, już nieco wolniej niż poprzednio. Teraz już wiedział, że zmierza w kierunku małej wioski , znajdującej się w królestwie Lota. Nie było to najlepsze miejsce na azyl, ale teraz nie miał innego wyboru. Kiedy już zdawało mu się, że bezpiecznie dotrze do Ealdoru , nagle zza zakrętu wyskoczył rycerz w czerwonej pelerynie z godłem Uthera. Potwierdziły się jego najgorsze przypuszczenia: pogoń nie odpuściła, rycerze postanowili okrążyć dolinę i dopaść go u jej wylotu. Niewiele myśląc, Balinor ciął rycerza mieczem i rzucił się pędem z dala od doliny, która była teraz idealną pułapką. Niestety coraz więcej czerwonych peleryn ukazywało się na drodze wiodącej do królestwa Essetir. Czarodziej próbował tradycyjnej walki, ale nie mógł się równać z najlepszymi rycerzami w pięciu królestwach. Został kilkakrotnie zraniony, nie były to poważne urazy, ale bardzo obficie krwawiły. Kiedy władca smoków zdał sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji, skupił się na swojej mocy i wysłał potężną falę uderzeniową w kierunku napastników. Ku jego ogromnemu zdziwieniu zaklęcie podziałało i większość rycerzy leżała nieprzytomna. Nie tracąc więcej czasu Balinor najszybciej jak potrafił pobiegł w stronę granic królestwa.
Wędrówka okazała się dłuższa niż przypuszczał, a upływ krwi jeszcze bardziej utrudniał podróż. Było jeszcze ciemno, kiedy dostrzegł zbawienne światła Ealdoru. Ostatkiem sił, powłócząc nogami dotarł na skraj wioski. Wyczerpany podczołgał się pod pierwszy z brzegu dom i słabo zapukał do drzwi. Był już bliski omdlenia, kiedy na progu ukazała się piękna kobieta, na której twarzy malowało się zdziwienie pomieszane z przerażeniem. Balinor nie był pewien czy istota o dużych błękitnych oczach oraz długich brązowych włosach była prawdziwa, czy był to tylko skutek nadmiernego ubytku krwi. Mężczyzna zmusił się do ostatniego wysiłku i wyszeptał dwa słowa, po których stracił przytomność:
- Pomóż mi.
***
Ślad się urwał.
Pomimo wszelkich starań rycerze Camelotu nie mogli odnaleźć Balinora. A starali się bardzo – każdy wie, jaka kara spotyka tych, którzy nie wypełnią woli króla. Sir Odin, który był dowódcą tej wyprawy, wiedział o tym aż za dobrze.
Były dwie możliwości – albo Balinor wykrwawia się gdzieś w lesie i niedługo umrze lub uciekł do sąsiedniego królestwa, gdzie władza Uthera nie sięga.
Wszystko sprowadza się jednak do jednego: trzeba przekazać królowi złe wieści.
Zebrał wszystkich w kręgu.
- Nie znaleźliście żadnych śladów? Nic nie widzieliście? – westchnął.
- Mówcie! Wszystko może pomóc… - wiedział, że krzykiem nic z nich nie wydobędzie, ale trudno nie denerwować się, gdy nic nie idzie zgodnie z planem.
Zapadła cisza. Dowódca chciał już coś powiedzieć gdy odezwał się najmłodszy z zebranych. To była jego pierwsza poważna misja.
- My.. to znaczy ja i moi kompanii… Prawie złapaliśmy Balinora.. Ale…
„Ale”… Zawsze jest jakieś „ale” pomyślał Sir Odin.
-Co się stało? – powiedział – Słucham cię.
Młodzieniec przełknął ślinę. Nie wiedział co powiedzieć, a inni nie zamierzali mu pomagać.
- Użył wobec nas magii.. – zwiesił głowę – Ale udało się nam go zranić – dodał.
- Śmiertelnie?
- Nie wiem…
- A ktoś inny wie? – Dowódca miał ochotę wstać i krzyczeć, rozładować swoją wściekłość. Ale musiał zachować spokój, nie mógł okazać słabości i strachu w obecności rycerzy.
„Oczywiście. Nikt nie wie!” pomyślał widząc kręcących głowami mężczyzn.
-Musimy wracać do Camelot. Ale król nie będzie zadowolony…- powiedział dowódca.
Rycerze jechali do zamku ociągając się, najbardziej w tyle pozostawał jednak Sir Odin. To on miał zdać raport z wyprawy i nie wiedział co ma powiedzieć. Była to jego ostatnia szansa, wcześniej zepsuł kilka prostych misji i jeśli zostanie potraktowany surowo nie będzie już mógł dowodzić. Starał się myśleć pozytywnie, ale… Wiedział jak Uther traktuje ludzi… Dlaczego akurat dla niego miałby zrobić wyjątek? Może dlatego, że był jednym z najlepszych wojowników? Że służył mu od dziecka? Czy takie rzeczy będą ważne dla wielkiego władcy?
Wątpił w to.
Z tych ponurych myśli wyrwał go okrzyk: „otworzyć bramy”!
Dotarli. Jeszcze nigdy nie był tak zdenerwowany. Pociągnął uzdę konia i pognał za innymi do przodu. „Kroczyć dumnie, nie zaglądać innym w oczy, niech nie widzą twojej twarzy..” Powtarzał sobie w myślach, widząc ludzi patrzących z podziwem na niego i jego załogę…
Jak będą wyglądać, gdy dowiedzą się, że zawiódł? Pot spływał mu po czole… Na szczęście było już późno i niewiele osób widziało jego umęczoną twarz.
- Jak tam? Kolejna udana wyprawa, co? - spytał strażnik wpuszczając go na dziedziniec„
Nie odpowiedział. Zaczął rozsiodływać konia. Wszystkie czynności przeciągał, delektował się chwilą. Bał się spotkania z królem. Po parunastu minutach spędzonych w stajni był gotowy fizycznie, ale psychiczne wciąż odczuwał niepokój. „To będzie trudna rozmowa” pomyślał kierując się w stronę zamku. O tym samym myślał gdy wszedł między mury pałacu i gdy zmierzał ku sali tronowej. Wiedział, że musi być opanowany w czasie rozmowy, więc wziął głęboki wdech i wszedł do środka.
Wnętrze było piękne – wykończone złotem zawijasy, wielkie okna, kosztowne obrazy i miękkie dywany… Ale Dowódca nie miał czasu podziwiać tego wszystkiego. Jego wzrok był skupiony na tronie, a bardziej na osobie która w nim siedziała.
Sam Uther Pendragon
Dowódca ukląkł i powiedział:
-Wasza Wysokość…
-Witaj Sir Odinie. Wstań. Masz dla mnie dobre wieści?
Zawahał się. Jakby to powiedzieć?
-Mój Panie... Balinor uciekł.
Wyraz twarzy Uthera zmienił się diametralnie. Od spokojnego, ojcowskiego uśmiechu do wściekłego grymasu.
-Jak to uciekł? Uciekł?! Nie po to wysyłam odział najlepszych rycerzy, aby dowiedzieć się, że nie dali oni rady jednemu czarodziejowi! Gdzie on jest?
Dowódca wziął głęboki oddech:
-Podejrzewamy że uciekł w stronę królestwa Essetiru.
- Wiesz, że to twoja ostatnia wyprawa? - powiedział król spokojnie
Sir Odin przełknął ślinę. Tak, był na przygotowany. -Wiem, wasza wysokość.
-A więc odejdź. Może jak będziesz lepiej się sprawował… A teraz daj mi pomyśleć
Dowódca kiwnął głową i odszedł. Udało mu się. Pomyśli nad dodatkowymi pracami, zrobi trochę brudnej roboty i na pewno… Na pewno z powrotem odzyska swoją pozycję…
Gdy król został sam, wybuchnął gniewem.
- Co jest z tymi ludźmi nie tak! Jedno, proste zadanie! Złapać jedną osobę! Dwudziestu najlepszych rycerzy… Nie! Muszę wyplewić z mojego Królestwa tę magiczną plagę… To posuwa się za daleko! Ale co mam zrobić? Co mam zrobić…
- Może prześpij się, panie- To był Gajusz. Jak zwykle w odpowiednim czasie i chwili.
Uther uśmiechnął się:
-Tylko na tobie mogę polegać w tych ciężkich czasach… Nie dziękuje nie będę dziś spał.. Muszę pobyć sam…
***
Balinora obudziły odgłosy krzątania się po pokoju. Leżał jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami. Było mu dobrze - ciepło, wygodnie, czuł się wypoczęty. Jedna tylko myśl budziła w nim niepokój—gdzie się teraz znajduje?
Otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Było to niewielkie, raczej ubogie pomieszczenie, w którym oprócz niego znajdowała się jeszcze jakaś piękna kobieta. Balinor nie pamiętał, jak się tu znalazł. Jego ostatnim wspomnieniem były otwierające się drzwi…
-Obudziłeś się już- kobieta stała koło jego łóżka i miło się uśmiechała.
-Gdzie jestem?- zapytał Balinor, siadając.
-Jesteś w Ealdorze, na ziemiach królestwa Essetira - odpowiedziała. Widać było, że chciała jeszcze coś powiedzieć, zapytać się, ale nie śmiała. Spoglądała tylko na nieznajomego, czekając, co powie. A on milczał, pogrążony w myślach…
-Dlaczego mi pomagasz?- zapytał po chwili.
Kobieta nie oczekiwała takiego pytania:
-Ja… poprosiłeś mnie o pomoc. Nie pamiętasz?- odpowiedziała lekko zmieszana.
On przecząco pokręcił głową i zapytał:
-Jak się nazywasz?
-Hunith… A ty kim jesteś?
Balinor zawahał się przez chwilę. Czy można jej zaufać? Czy go nie wyda? Spojrzał jeszcze raz uważnie na Hunith. Czy ktoś o takich dobrych i łagodnych oczach mógłby go zdradzić?.. Więc opowiedział jej swoją historię, to kim jest i dlaczego musiał uciekać… A ona go zrozumiała, pozwoliła zostać dopóki w pełni nie odzyska sił. Z każdym dniem była mu coraz bliższa…
***
Blask księżyca przedzierał się oknami korytarzy prowadzących do podziemnych grot Camelotu. Nocną ciszę przerwały coraz głośniejsze, rytmiczne uderzenia. Uther Pendragon już od kilku miesięcy cierpiał na bezsenność. Powodem były dręczące go koszmary a w zasadzie powtarzający się co noc jeden sen. W ciemną, bezgwiezdną noc biegł przez las. W oddali przed nim biegła kobieta w białej, zwiewnej sukni. Pamiętał tylko jej piękne, długie, blond włosy. Była zbyt daleko by mógł ją rozpoznać ale mimo to wiedział kim jest. Choć biegł bardzo szybko nigdy nie mógł jej dogonić. Z każdą chwilą las stawał się coraz rzadszy aż w końcu ujrzał przed nim rozległy staw. Tafla wody była ciemna niczym smoła, przecięta jedynie białą smugą księżycowego światła. W głąb stawu wrzynało się niczym miecz, drewniane molo. Kobieta stanęła na jego brzegu. Odwróciła się. Jej oczy i oczy króla spotkały się w mroku. Jej spojrzenie było głębokie niczym otchłań wypełniona jedynie smutkiem i cierpieniem. Jej usta wypowiedziały nieme "dlaczego" po czym odwróciła się w stronę stawu i skoczyła.
Król obudził się roztrzęsiony i zlany potem. W sąsiedniej komnacie rozległ się głośny płacz dziecka. Może dzielimy ten sam sen - pomyślał, po czym wstał, zarzucił szaty, wyszedł z komnaty i udał się w kierunku podziemnych grot. Kiedy dotarł do podziemnych grot i otworzył ciężkie dębowe drzwi, pomieszczenie było pogrążone w ciemności. Zapalił kilka pochodni i kiedy ogień rozświetlił komnatę jego oczom ukazała się ona.
- Igraine - powiedział na głos tak, że jego słowa odbiły się echem od kamiennych ścian.
Była tam sama. Piękna jak w dniu kiedy ja pierwszy raz ujrzał. Długie, gęste włosy spływa wzdłuż jej ramion. Niegdyś dorównywały blaskiem słońcu. Podszedł bliżej i położył dłoń na jej dłoniach, które miała ułożone na podołku. Były zimne jak kamień , z którego zostały wykute. Przybliżył się do jej twarzy. Oczy miała zamknięte a na policzku pojawiła się mokra plama a po niej kolejna. Łzy króla były wyrazem jego cierpienia. Ból i wściekłość ogarniało całe jego ciało, choć trochę wypełniając pustkę w jego sercu jaka pozostała gdy ona odeszła z jego życia.
- Tak bardzo mi cię brakuję. Oddałbym całe to królestwo by móc cię odzyskać. - Pozostał przy niej w milczeniu zatapiając się w smutku.
Nagle Uther poczuł zimny podmuch wiatru. Pochodnie na ścianach przygasły by rozświetlić komnatę jeszcze większym blaskiem. Wyczul czyjąś obecność.
- Igraine! - Odwrócił się szybko myśląc, że ujrzy swą ukochaną lecz był tam ktoś inny. Wysoka ciemnowłosa kobieta. Jej zimne, ciemnobrązowe oczy patrzyły na niego z góry z mieszaniną niechęci i złości. Na jej widok Uther zadrżał od ogarniającej go fali gniewu.
- Jak śmiesz tu przychodzić bezcześcić grób mojej żony! Teraz przyszłaś po mnie?!
- Nie dane jest ci zginać tego dnia Utherze i nie ja zabiłam twoją żonę. Nie ja mam ją na sumieniu lecz ty. Dobrze wiedziałeś jaka jest cena. Wiedziałeś a mimo wszystko przystałeś na to. Jestem tu byś zrozumiał, że to wyłącznie twoja wina i że nie możesz winić moich pobratymców. Oni nie są temu winni. To jest twoja ostatnia szansa Utherze. Zaprzestań swoich działań. Zwróć wolność moim braciom a nie poczujesz smaku mojej zemsty.
- Mam ci ulegnąć? Nigdy! - ryknął król - Nie ma miejsca dla magii w Camelocie! Ona odebrała mi moja miłość. Nie pozwolę żeby zniszczyła to królestwo tak jak zniszczyła moje życie. Każdy kto praktykuje czary zostanie skazany na śmierć. To dotyczy również ciebie wiedźmo.
- Nazywasz mnie wiedźmą? Kiedyś uważałeś mnie za swoja przyjaciółkę.
- To było zanim zabiłaś Igraine.
- Dałam twojej bezpłodnej żonie syna. Dałam ci następcę tronu, którego tak pragnąłeś. Ostrzegałam cię jaka będzie cena. Za życie można zapłacić jedynie życiem.
- Gdybym wtedy wiedział, że odbierzesz mi ją, nigdy bym cię oto nie poprosił.
Nimue zaskoczyły jego słowa
- Wolałbyś nie mieć syna? - Przeszyła króla spojrzeniem jakby chciała zajrzeć w głąb jego duszy lecz nie uzyskała odpowiedzi.
- Zaprzestań prześladowań Utherze. To twoja ostatnia szansa żeby uratować przyszłość Camelotu i... twojego syna.
Uther podniósł wzrok. Spojrzał na nią oczami pełnymi nienawiści.
- Wyplenię ten chwast choćbym miał przypłacić za to życiem a ty nie będziesz mi grozić. Nie boję się ciebie. Zginiesz razem ze swoimi braćmi na stosie, w płomieniach. Wtedy poczujesz ból jaki ja czuję każdego dnia.
- Zapamiętaj sobie dobrze moje słowa. Za życie można zapłacić tylko życiem. Ty masz ich wiele na sumieniu. Zniszczę ciebie i to królestwo. Poczujesz gniew magii!
Uther wyciągnął miecz by przebić nim Nimue lecz ta zniknęła zanim zdążył się do niej zbliżyć.
***
Północ już dawno minęła, a w małym, ciemnym pokoiku nadal paliła się świeczka. Jej niewielki, ale jasny płomień delikatnie oświetlał pomieszczenie dając poczucie ciepła i bezpieczeństwa. W rogu na łóżku widać było zarys dwóch postaci—kobiety i mężczyzny. Oboje siedzieli oparci o ścianę i mocno do siebie przytuleni.
-Obiecaj mi- szepnęła kobieta- że zostaniesz tutaj ze mną….
-Nie mogę, kochana. Jeśli znowu zaczną mnie prześladować, będę musiał uciekać. Uther mi nie daruje tego, kim jestem.- odpowiedział.
-W takim razie pójdę z tobą…
-Nie Hunith. To niebezpieczne. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało.
Zapadła głęboka cisza. Słychać było tylko szum wiatru wiejącego za oknami. W pokoju zamigotał gwałtownie płomień świecy, jakby chciał uprzedzić o zbliżającym się niebezpieczeństwie, a nikt nie zwracał na niego uwagi.
-Balinorze- zaczęła znowu Hunith, ale Balinor uciszył ją gestem ręki i zaczął się uważnie przysłuchiwać.
-Słyszysz?- zapytał szeptem i ostrożnie podszedł do okna. Hunith podążyła za nim i też zaczęła wsłuchiwać się w ciszę. Po chwili do jej uszu doleciał odgłos, który tak strwożył Balinora—oddalony tętent końskich kopyt.
-Kto to może być?- zapytała starając się opanować przerażenie, gdyż w głębi serca czuła, co to wszystko może oznaczać.
-Oni jadą po mnie- wyszeptał Balinor jakby do siebie. Zgasił szybko świecę, zebrał swoje rzeczy i narzucił na ramiona płaszcz.- Nie mogą mnie tu zastać, bo wtedy ciebie też nie oszczędzą…
-Balinorze, proszę cię, pozwól mi…
-Nie, Hunith. To nie twoja wina. Ja…ja w ogóle nie powinienem był tu zostawać i wciągnąć cię w to wszystko…
-Czy wrócisz? Czy zobaczę cię jeszcze?- wyszeptała kobieta, a z jej pięknych, niebieskich oczu wypłynęły dwie gorące łzy.
Kroki żołnierzy stawały się coraz wyraźniejsze. Czasu na ucieczkę było coraz mniej, a każda minuta była równie cenna.
Balinor podszedł do niej i wziął za ręce.
-Jeśli tylko przeznaczenie nam pozwoli- odpowiedział. Otarł łzy z twarzy ukochanej i ją pocałował.
Chwilę później Hunith stała na progu domku i patrzyła w ciemność, gdzie sekundę temu znikła postać jej ukochanego. Żołnierze byli już blisko, więc ostrożnie zamknęła drzwi. Na szczęście przejechali obok…
***
Minęło już lato, jesień, zima… Przyszła już wiosna, wszystko powracało do życia. Jak zwykle wieczorem o zachodzie słońca Hunith stała na progu swojego domku i wpatrywała się w horyzont. Tylko teraz nie była już sama. Na rękach trzymała małego chłopca, który smacznie spał. Nazywał się Merlin…
Ostatnio edytowano So lis 10, 2012 19:51 przez
PozdrawiamWas, łącznie edytowano 1 raz