Rozdział pierwszy- Spróbuj je przemalować.
- Zgłupiałeś? Wiesz jak się zdenerwuje, gdy to zobaczy?
- Gorzej niż to było do tej pory?
Merlin spojrzał na przyjaciela i zmarszczył brwi. Po chwili jednak na jego twarzy zawitał promienny uśmiech.
- ... raczej się nie ucieszy, gdy zobaczy że jej gęsi zmieniły kolor..
- To ma problem, weź spróbuj.
- Noo.. - Chłopak przez chwile się zastanawiał. Dopiero co udało mu się wyplątać z jednych kłopotów, a już miał się pakować w drugie? - W sumie to czemu nie, ale jak znowu dowie się moja matka to mogę się założyć, że resztę życia spędzę w piwnicy.
Will cicho się zaśmiał. Był nieco od niego starszy i dojrzalszy, ale nie przeszkadzało mu to w psotach.
- Spokojnie, jakoś cię stamtąd wyciągnę.. a przynajmniej się postaram. A jak nie wyjdzie to zawsze możemy się porozumiewać pukając w ścianę.
Był to ich częsty sposób komunikowania się. Mieli tak zwariowane pomysły, że już nikt w Ealdor nie mógł z nimi wytrzymać. Zazwyczaj kończyło się na zakazie zbliżania do siebie, co było dla nich najgorszą karą. No bo co można robić bez najlepszego przyjaciela, z którym zna się od kołyski?
- Zabawne..
- No ale nie gadaj już tyle tylko bierz się do roboty.
Merlin przelotnie spoglądnął na towarzysza, a później zaczął obserwować gęsi. Skupił wzrok na jednej z nich... I znowu to się wydarzyło. Will tego nie rozumiał, nie potrafił zrozumieć. To się po prostu działo. Oczy jego przyjaciela przybrały bursztynowy kolor, tak niewiarygodny, niespotykany wśród innych ludzi. Przez chwilę słychać było jedynie ich płytkie oddechy i głośne bicie serc.
Nagle gęsi, jedna po drugiej, zaczęły przybierać tęczowe barwy. Chłopcy wybuchnęli głośnym śmiechem. Ptaki zaczęły chaotycznie poruszać i wbiegać w siebie. Zataczały kręgi, by chwilę potem się przewrócić, podnieść i zacząć biec dalej. Wtedy pojawiła się właścicielka gęsi. Wybiegła z domu i zdezorientowana chodziła wśród ptaków, które jeszcze przed chwilą miały śnieżnobiałe upierzenie i zachowywały się całkowicie normalnie. Chłopcy schylili się bardziej za płotem, nawet nie chcieli myśleć co się stanie, gdy ta starucha ich zobaczy. Zanosząc się śmiechem, odwrócili się, chcąc oprzeć plecy o ogrodzenie zagrody dla gęsi. Gdy tylko to zrobili, natychmiast umilkli. Tuż przed nimi stała matka Merlina - Hunith, która na pewno nie wyglądała na rozbawioną z ich wybryku...
***
Merlin obudził się wcześnie rano. Wyjrzał przez okno i stwierdził, że jest już dość jasno, aby wstać. Po cichu ubrał się i wyszedł ze swojego małego pokoiku. Jego matka, jeszcze spała, więc powoli, tak, aby jej nie zbudzić, wziął suchą kromkę chleba i wyszedł z domu.
Zimne powietrze od razu go orzeźwiło. Ruszył przez las, wydeptaną przez zwierzęta i ludzi ścieżką w stronę strumyka. Tam wspiął się na drzewo i przymknął oczy. Wreszcie miał czas, aby to wszystko przemyśleć... Odkąd zaczął używać swoich dziwnych, magicznych zdolności, przestał dogadywać się z sąsiadami. Ludzie uważali go za dziwaka, a nawet trochę się go obawiali. Już kilka razy rozmawiali z Hunith, a propos jego dziwnych wybryków, ale to co zdarzyło się ostatnio... "Jak mogłem być tak głupi... " westchnął. Ostatniego wieczoru matka poprosiła go, aby narąbał drewna. Wziął siekierę i poszedł, ale postanowił użyć swoich zdolności. Spojrzał na niewielką brzozę, poczuł, jak oblewa go duża fala gorąca, a potem.. drzewko przewróciło się, jakby zostało ścięte. Niestety, upadło wprost na jednego z mieszkańców wioski. Merlin pomógł mu zdjąć z siebie drzewo i wstać. On jednak zaczął na niego krzyczeć i tego wieczoru Hunith znowu miała ciężką rozmowę z mieszkańcami wioski, którzy uważali, że Merlin jest niebezpieczny. Nie pozostało jej nic innego, jak porozmawiać z synem o opuszczeniu przez niego wioski. "Nie mogę stąd odejść... To przecież mój dom. Nie chcę opuszczać matki, ani Willa. Jak mogłem być tak nierozsądny." Do oczu napłynęły mu łzy. Wiedział, że wszystko już zostało zaplanowane. Miał pójść do Camelotu i odszukać nadwornego medyka - Gajusza, starego przyjaciela jego matki. Hunith dała mu list, który ma mu przekazać.
- Merlin! Merlin, chodź tutaj!
Szybko wytarł rękawem łzy i rozejrzał się. W jego stronę zmierzał Will. "O nie. Tylko nie Will.. " najbardziej bał się tego pożegnania. Will był dla niego, jak brat i wcale nie chciał go opuszczać.
- Twoja matka Cię szuka. - powiedział oschle Will.
- Will, ja naprawdę nie chcę opuszczać wioski. Tak wyszło. Nie jest mi tu dobrze. Moja matka obawia się tego, że wiesz o moich zdolnoś...
- Przecież nikomu nie powiem!
- Wiem. Ale nie potrafię nad tym panować. Widzisz co narobiłem. Co chwilę mam kłopoty. Nie mogę tutaj zostać. Nie gniewaj się Will. - w wiosce robiło się coraz głośniej. Wszyscy już wstali i właśnie zabierali się do pracy. Z domu wyszła Hunith i zaczęła się rozglądać. Merlin czekał, aż Will mu coś odpowie, jednak ten odwrócił głowę i patrzył gdzieś daleko.
- Będzie mi Cię brakować, ale muszę iść. - to nie było miłe pożegnanie i Merlin ze smutkiem ruszył w stronę wioski.
- Poczekaj! Mi też Cię będzie brakować. Wiem, że to nie twoja wina i nie twoja decyzja. Po prostu nie mogę się przyzwyczaić, że po tylu latach nagle Cię tu zabraknie. Wracaj do nas szybko! - w końcu odezwał się Will. Razem wrócili do wioski, gdzie Merlin pożegnał się z Hunith i uściskał Willa. Następnie wyruszył do Camelotu.
Z każdym krokiem smutek coraz mniej dawał o sobie znać. Górę brały podekscytowanie oraz ciekawość, jak teraz będzie wyglądało jego życie.
***
Decyzja o opuszczeniu wioski, przyjaciela, ale przede wszystkim matki, była dla Merlina bardzo trudna. Z jednej strony czuł, że będzie mu ciężko i będzie bardzo tęsknił, jak wszyscy bał się nieznanego, ale z drugiej był pewien, że dobrze robi. Szedł dwa dni. Kiedy wyszedł z lasu w oddali dostrzegł wieże Camelotu i chociaż był już zmęczony wędrówką, poczuł, że doszedł do miejsca, gdzie będzie mu lepiej. Do miejsca które będzie mógł spokojnie nazwać swoim drugim domem.
W dolnym mieście życie płynęło swoim rytmem. Ludzie szli, sprzedawali swoje wyroby, kłócili się, rozmawiali i śmiali się. Nikt nie zwracał uwagi na przyglądającego im się z fascynacją w oczach młodego chłopaka, który kiedyś stanie się legendą.
Skierował się do zamku. Na dziedzińcu stało mnóstwo ludzi. Zaciekawiony Merlin podszedł by dowiedzieć się, co się dzieje. Zauważył młodego mężczyznę, który był prowadzony przez strażników na miejsce gdzie stał pień i kat. Rozległ się dźwięk trąb.
„Ciekawe za co został oskarżony ten mężczyzna? pomyślał Merlin. Za kradzież, a może zabójstwo?”
Z rozmyślań wyrwało go pojawienie się króla Camelotu, Uthera Pendragona. Na dziedzińcu nastąpiła cisza. Wzrok króla padł na skazanego. Skinął głową i dał znak strażnikom i katu by przystąpili do egzekucji. Merlin nie wiedział za co został skazany ten mężczyzna, ale miał przeczucie, że został skazany niesłusznie. Gdy było wiadome, że do egzekucji zostały sekundy, kiedy kat już uniósł topór, chłopak odwrócił głowę. Nie mógł na to patrzeć, było mu też szkoda skazańca zwłaszcza, że był w jego wieku, może trochę starszy.
- Niech kara wymierzona temu mężczyźnie, będzie dla was wszystkich przestrogą, że każdy kto stosuje magię i czary, zostanie złapany i kierując się prawem Camelotu zostanie skazany na śmierć. Ja, Uther Pendragon szczycę się być nazywany przez poddanych królem sprawiedliwym, ale w przypadku czarów mogę wydać tylko jeden wyrok. Gdy przybyłem na tę ziemię dwadzieścia lat temu, była pełna magów, czarownic i druidów. Z pomocą ludzi chcących pozbyć się w końcu tej plagi, zło zostało przepędzone. Ale dość już tych poważnych tematów. Z okazji rocznicy uwolnienia Camelotu od magii, ogłaszam święto. Czas rozpocząć obchody.
Nagle odezwała się pewna staruszka.
- Na tej ziemi jest tylko jedno zło i na pewno nie jest nim magia, a Ty, Utherze Pendragonie – ludzie zaczęli oddalać się od kobiety, aż w końcu została sama na środku dziedzińca – Z powodu nienawiści, która cię zjada w środku, zabiłeś mi syna. Mogę Ci obiecać, że niczym skończy się festiwal Twój syn także umrze. Oko za oko, syn za syna!
- Schwytać ją! – rozkazał król. Straże nie zdążyły złapać kobiety, bo rozmyła się w powietrzu.
Merlin czuł, że to wszystko mu się śni. Przed oczami stanął mu obraz, jak on sam jest skazany i zabity za czary i widok matki. Na myśł o ukochanej matce zakuło go w sercu. Zauważył, że ludzie zaczęli się rozchodzić i sam też postanowił, że pójdzie znaleźć Gajusza, nadwornego medyka, do którego wysłała go matka. Jeden ze strażników pokazał mu drogę i doszedł do komnaty na piętrze.
Drzwi były uchylone i Merlin zapukał, ale nikt się nie odezwał. Postanowił wejść. W środku roiło się od ziół, przeróżnych buteleczek z kolorowymi płynami, mnóstwo książek i papierów. Dostrzegł siwego mężczyznę, który szukał czegoś na górze. Chrząknął, dając znać o swojej obecności. Gajusz odwrócił się i przechylił przez drewnianą barierkę, która się złamała.
Chłopak zatrzymał Gajusza w powietrzu swoją mocą i przesunął łóżko by staruszek na nie opadł. Przestraszył się, że mężczyzna może donieść królowi o tym wyczynie.
- Co u… Jak to zrobiłeś? – zapytał medyk – Powiedz.
- Ja nie… nic… to nie ja…
- Wiesz, co by się mogło stać jakby ktoś to zobaczył? Gdzie się tego nauczyłeś?
- Nigdzie.
- Skąd znasz magię? Gdzie się jej uczyłeś i od kogo?
Merlin zmieszał się. Nie wiedział co powiedzieć, bał się może powtórzyć los zabitego człowieka, ale matka mówiła mu, że Gajusz mu pomoże.
- Jestem Merlin, syn Hunith – przedstawił się.
- Pamiętam, miałeś być w środę!
- Dzisiaj jest środa.
- Aha. To dobrze, że jesteś. Tam jest Twój pokój.
Pokazał mu małą izbę z łóżkiem i różnymi dziwnymi rzeczami. Pomyślał, że może mu zaufać, ale chciał się upewnić, iż go nie wyda.
- Nie powiesz nikomu o …
- Nie. Ale powinienem podziękować. Dziękuję.
Wieczorem Merlin siedział na łóżku i nie mógł spać. Był podekscytowany, ale i przerażony. Bał się co by było gdyby ktoś się dowiedział, że jest czarodziejem. Wstał i otworzył okno, bo zrobiło się duszno w pokoju. Wyjrzał przez nie i wszystkie jego obawy, i strach ulotniły się. Księżyc był w pełni, a w mieście, w wielu miejscach płonął ogień. Poczuł, że to tu jest jego miejsce i będzie tutaj szczęśliwy, nawet jeśli będzie musiał ukrywać swoją moc.
***
W tym samym czasie w lesie, nieopodal Camelotu, obóz rozbiła eskorta lady Helen, będącej najznamienitszą śpiewaczką w królestwie. Była noc, rycerze spali przy ognisku, które już dogasało, lecz lady Helen nie mogła zmrużyć oka. Dręczył ją niepokój, wrażenie, iż coś się może stać. Czuła, jak niebezpieczeństwo czai się tuż za namiotem. Tłumaczyła sobie, że to wina będącego w pełni księżyca, pobudzającego jej wyobraźnię.
Ćwiczenia do jutrzejszego koncertu na zamku przerwał jej nagły szelest liści spowodowany czyimiś krokami. Przerażona odwróciła głowę w stronę wejścia do namiotu i ujrzała starszą kobietę stojącą tuż przy niej. Chciała zawołać pomoc, ale strach, wywołany nagłym pojawieniem staruszki, uniemożliwił jej wydobycie z siebie jakiegokolwiek głosu.
W ręce napastniczki pojawiła się figurka, w którą z nienawiścią dwukrotnie wbiła nóż. Lady Helen osunęła się martwa na podłogę. Kobieta, chcąc pozbyć się dowodów morderstwa, bez skrupułów ukryła jej ciało w lesie.
Staruszka wyjęła spod postrzępionej ze starości peleryny buteleczkę z lekko zielonym płynem. Wypiła jego zawartość. Powoli jej stare, zaniedbane ciało zaczęło coraz bardziej przypominać zabitą śpiewaczkę. Morderczyni, usatysfakcjonowana swoim osiągnięciem, wpatrywała się w lustro.
- Syn za syna, Utherze.
***
W Camelocie słońce wstało wcześniej niż zawsze. Merlin obudził się z dziwnym uczuciem, jak gdyby ktoś wołał go podczas snu. Przez natłok obowiązków w ciągu dnia, nie poświęcał temu zbytniej uwagi. Ubrał się i wyszedł z pokoju, by pomóc Gajuszowi w przyrządzaniu mikstury na koszmary wychowanicy króla, Morgany. Medyk nadal nie mógł uwierzyć w jego zdolności.
- Powiedz mi chłopcze, w jaki sposób to robisz. Wypowiadasz zaklęcia w myślach?
- Nie znam żadnych zaklęć – wyznał chłopak – Nigdy się ich nie uczyłem.
- To co zrobiłeś? Coś musiałeś!
- Nie wiem, to dzieje się samo z siebie.
Gajusz nie ciągnął dalej tej dyskusji. Nie mógł uwierzyć w to, że bez opanowania zaklęć, których nawet wielcy czarodzieje uczyli się latami, można tak sprawnie posługiwać się magią.
- Masz tu lekarstwo dla lorda Orwella i lady Austen. Ale uprzedź lorda by nie pił tego na raz. Zawsze o tym zapomina.
- Dobrze – odparł.
- I pamiętaj Merlinie, abyś nie obnosił się ze swoimi zdolnościami.
Nie trzeba mu było o tym przypominać. Aż za dobrze pamiętał wczorajszą egzekucję.
Merlin wręczył lekarstwa lady Austen i lordowi Orwellowi. Musiał przyznać, że lord, mimo iż miał skłonność do nadmiernego snucia opowieści, które nigdy nie miały miejsca i demonstrowania swoich bitewnych ran, był bardzo miłym człowiekiem.
W drodze powrotnej do komanty Gajusza, chłopak ujrzał rycerzy doskonalących swoją celność rzutów nożem do ruchomego celu, którym był sługa chroniący się za tarczą. Merlin przypatrywał się tej sytuacji z narastającym gniewem. Gdy sługa upadł, a tarcza wylądowała obok chłopaka, postanowił zakończyć tą grę.
- Daj spokój, przyjacielu. Zabawiłeś się już – powiedział do rzucającego.
- Chcemy poćwiczyć z ruchomym celem. Zabronisz nam? – zapytał z drwiną w głosie – A w ogóle czy my się znamy?
- Jestem Merlin – przedstawił się i wyciągnął rękę. Tamten jednak nawet nie miał zamiaru jej uścisnąć.
- Więc nie znam cię, a mimo to nazywasz mnie przyjacielem.
- Pomyliłem się, nie mógłbym mieć za przyjaciela kogoś, kto znęca się nad innymi.
- Wiesz, że za te słowa mógłbym cię wrzucić do lochu? Albo zakuć w dyby?
- A kim jesteś by mieć do tego prawo?
- Synem króla, księciem Arturem. Do lochu z nim – zawołał.
Groźba się spełniła. Merlin trafił do lochu. Przypomniał sobie, kiedy jego koledzy z wioski zamknęli go w piwnicy. Jego i Willa. To wtedy przyjaciel dowiedział się o magii Merlina.
Miejscowi chuligani rzucali drewnianymi kopiami w płot. Szybko się znudzili, ponieważ kopie nie wbijały się w drewno, więc w pewnym momencie ktoś wpadł na pomysł, by spróbować rzucać do ruchomych celi, którymi stali się Will i Merlin. Chłopcy uciekli i skryli się w stajni matki Willa. Grupa goniąca ich postanowiła, że zamknie wrota, by nie mogli się stamtąd wydostać. Zbliżała się pora kolacji, a wiedzieli że mama Willa nie lubi, kiedy syn spóźnia się do domu. Chłopiec był zrozpaczony, bał się, że matka będzie się martwić. Wtedy Merlin postanowił pomóc przyjacielowi. Po raz pierwszy używając przy nim swoich magicznych zdolności, otworzył drzwi i uwolnił siebie oraz przyjaciela. Will był zszokowany i przestraszony. Merlin nie wiedział wtedy, że nie każdy potrafi to zrobić. Chłopiec uciekł z krzykiem, a Merlin został na miejscu, nie wiedząc jak zareagować. Po tym wydarzeniu mama zakazała mu używać swojej mocy, chcąc uchronić syna przed niebezpieczeństwem.
Po kilku dniach Will znów zaczął się z nim bawić. Doskonale rozumiał, że nie wolno mu o tym mówić i uznał, iż wspaniałe będzie posiadanie wspólnego sekretu, który umocni ich przyjaźń.
Z napływu wspomnień wyrwało Merlina otwarcie drzwi. Pojawił się Gajusz z informacją, że jest wolny. Widać było, że się zdenerwował zaistniałą sytuacją.
Gdy wrócili do własnej komnaty, chłopak stanął przy drzwiach gotowy na jego wybuch gniewu.
- Użyłem wszystkich moich wpływów by cię stamtąd wyciągnąć – zaczął Gajusz – Czekasz na to, że na ciebie nakrzyczę, każę ci wrócić do domu. Nie będę ukrywał, że zastanawiałem się nad tym, jednak nie zrobię tego. Jesteś młody, niedoświadczony. Musisz się nauczyć zasad panujących w Camelocie. Idź się położyć, to był ciężki dzień.
Merlin stał i nie mógł w to uwierzyć. Nie było krzyku, gniewu. Nic. Zmierzał do swojego pokoju z postanowieniem, że od następnego świtu będzie się starał już nigdy nie zawieść swojego opiekuna.
- Merlinie - zawołał za nim medyk – Dobrze zrobiłeś broniąc słabszego, ale następnym razem staraj się nie prowokować księcia. Śpij dobrze chłopcze! – pożegnał się medyk.
Następny dzień upłynął Merlinowi bardzo szybko. Pomagał Gajuszowi w przyrządzaniu leczniczych mikstur, uczył się znaczenia ziół i posprzątał komnatę. Po południu medyk oznajmił, że chłopak będzie sługą na balu zorganizowanym przez króla. Merlin wiedział, że będzie tam książę i chciał zrobić wszystko, by go unikać.
Szło mu to bardzo dobrze. Wdał się w rozmowę z służącą Morgany, Ginewrą i nie zwracał uwagi na księcia. Nie chciał dać się sprowokować.
Po powitaniu przez Uthera zgromadzonych gości, pojawiła się lady Helen, mająca swoim koncertem uświetnić bal. Wtedy Merlin zobaczył coś, czego nikt inny nie zdołał zauważyć. Coś, co go zaskoczyło. Zamiast lady Helen ujrzał staruszkę z dziedzińca, matkę zabitego mężczyzny.
Rozpoczęła śpiew i wszyscy obecni na uczcie zaczęli powoli zasypiać. Merlin dłońmi zasłonił uszy, chroniąc się przed głosem czarownicy. W sali zapanowała ciemność, a śpiących biesiadników zaczęły oblekać coraz grubsze nici pajęczyny. Kobieta nie przestawała śpiewać i kierowała się w stronę stołu przy którym siedział król, książę i lady Morgana. Płynnym ruchem wysunęła z rękawa sztylet. Merlin przypomniał sobie jej słowa wypowiedziane na dziedzińcu.
„Zanim skończy się festiwal, twój syn umrze. Oko za oko, syn za syna”.
Nie zastanawiając się długo nad tym co robi, magią zerwał z sufitu żyrandol, który spadając przygniótł kobietę. Zgromadzeni powoli zaczęli się budzić. Wszyscy byli zdezorientowani przez to, co się wydarzyło. Czarownica nie dawała za wygraną. Ostatkiem sił rzuciła sztyletem w księcia. Merlin, za pomocą swoich umiejętności spowolnił lot błyszczącego ostrza i pchnął następcę tronu w bok.
Sztylet wbił się w krzesło, dokładnie w tym miejscu, gdzie kilka sekund temu siedział książę.
- Dziękuję ci chłopcze – zwrócił się król do Merlina – Uratowałeś mojego syna. Odwdzięczę się.
- Nie trzeba – powiedział zawstydzony Merlin.
- Uratowanie życia następcy tronu to oznaka wielkiej odwagi. Proś o co tylko zechcesz.
- No… skoro…
- Już wiem, w jaki sposób się odwdzięczę – przerwał mu król – Zostaniesz sługą księcia Artura.
Zgromadzeni ludzie zaczęli bić brawa.
Jedynie Merlin i Artur nie byli tym faktem zadowoleni.
***
Po skończonej uczcie, Merlin udał się do swojego pokoju. Rozmyślał o tym co się wydarzyło oraz o dziwny głosie wołającym go we śnie. Młody czarodziej nie chciał o tym mówić Gajuszowi, bał się, że go wyśmieje. Nagle do drzwi rozległo się pukanie.
- Proszę – zawołał Merlin.
Był to Gajusz niosący ogromną księgę. Usiadł na łóżku obok Merlina i patrzył na niego ojcowskim wzrokiem.
- Jesteś bohaterem – powiedział medyk.
- Poniekąd. Pewnie ciężko w to uwierzyć, że ja, nowy w Camelocie zostaje sługą księcia osłów.
- Merlinie, skoro jesteś teraz sługą Artura, powinieneś zacząć się hamować. Wiedziałem, że jesteś stworzony do wielkich rzeczy. Większych niż przyrządzanie mikstur.
- Większych? Jeśli większe rzeczy to pomoc w ubiorze księcia i bycie jego ofiarą to chyba lepiej żebym wrócił do domu.
- Sam musisz dojść do tego, co jest twoim przeznaczeniem, a Artur najwyraźniej jest jego częścią. Mogę cię jedynie naprowadzić. Otrzymałem tę księgę gdy byłem w twoim wieku. Mi na wiele się nie przydała, lecz ty na pewno będziesz miał z niej większy pożytek.
Wręczył chłopakowi wolumin. Merlin zaczął powoli przeglądać poniszczone stronice.
- To jest to o czym myślę? – zapytał.
- Nie wiem o czym myślisz, ale jeśli pytasz o księgę, to tak, jest to księga magii. Ale musisz jej strzec jak oka w głowie.
- Nauczę się każdego zapisanego w niej słowa – powiedział chłopak z uśmiechem – Dziękuję.
- Pewnie jesteś już zmęczony. To był dla ciebie ciężki dzień.
Gdy Gajusz już miał opuścić komnatę, wszedł do niej jeden z królewskich sług.
- Merlinie, książę Artur cię wzywa.
Czarodziej westchnął, wyobrażając sobie jak będzie wyglądało jego życie sługi. Nie zapowiadało się kolorowo.
- Powodzenia Merlinie – zawołał Gajusz - Idź, książę czeka.
W taki sposób rodzi się początek wielkiej przyjaźni. Przyjaźni trudnej, ale prawdziwej, kształtującej dwoje młodych ludzi którzy staną się legendą.
Sprawdźcie czy wszystko się zgadza i czy nie ma błędów
Jak wszystko będzie dobrze to wrzucę to do "gotowych fragmentów".